Reklama

Rodzice coraz głośniej mówią o tym, co ich dzieci przeżywają podczas kolonijnego „chrztu”. Dla dorosłych, którzy sami pamiętają podobne obrzędy z lat 90. czy wczesnych 2000., to deja vu – tyle że dziś coraz trudniej przymykać oko.

Reklama

– Moja córka zadzwoniła do mnie rozdygotana. Powiedziała, że ją oblali wodą, kazali pełzać po ziemi, a potem całą grupą wrzucili do jeziora. Miała na sobie tylko strój kąpielowy, było chłodno, wiał wiatr. „Mamo, oni się śmiali, że teraz jestem prawdziwą kolonistką” – opowiada pani Monika, mama 11-letniej Zosi.

Dla Zosi to był koniec beztroskiego wypoczynku. Dziewczynka chciała wracać do domu, źle spała, a po powrocie z kolonii nie chciała nawet słyszeć o kolejnym obozie w przyszłym roku.

– Organizatorzy uznali to za „tradycyjny element programu” i nie widzieli w tym nic złego. Dla mnie to absolutny skandal – dodaje matka.

Relikt przeszłości, który wciąż się trzyma

Choć coraz więcej obozów rezygnuje z tej praktyki, wciąż są miejsca, gdzie „chrzest” to punkt obowiązkowy. Czasem robi się to z przymrużeniem oka – dzieci malują twarze farbkami, śpiewają śmieszne piosenki, dostają certyfikaty. Ale bywa inaczej. Zbyt często przekraczane są granice komfortu, bezpieczeństwa i godności.

– U mojego syna „chrzest” polegał na tym, że starsi uczestnicy krzyczeli na niego, kazali klęczeć na żwirze i pić jakiś ohydny miks musztardy z keczupem. Potem musiał zjeść banana bez użycia rąk. Dla mnie to przemoc, a nie zabawa – mówi pan Krzysztof, ojciec 12-latka.

Rodzice są zszokowani tym, że wychowawcy i organizatorzy nadal pozwalają na tego typu działania, a nawet je wspierają. – Córka mówiła, że opiekunowie patrzyli i się śmiali. Jeden z nich nagrywał wszystko na telefon, żeby na koniec turnusu zrobić filmik podsumowujący. Naprawdę ktoś uważa, że to w porządku? – pyta pani Ewa, mama 10-letniej Igi.

Zobacz także: Żenująca scena na pożegnaniu przed koloniami. Rodzice narobili dzieciom wstydu

„Dla mnie to była trauma”. Dorośli też pamiętają

Nie tylko dzieci przeżywają to jako coś trudnego. Dorośli, którzy mają podobne wspomnienia sprzed lat, coraz częściej mówią wprost: to była trauma, nie tradycja.

– Do dziś pamiętam, jak kazali mi biegać po plaży z majtkami na głowie. Śmiali się, że mam nową fryzurę. Miałam 9 lat i płakałam cały wieczór – wspomina pani Marta. – Nie rozumiem, dlaczego po tylu latach to wciąż się zdarza. Przecież dziś wiemy więcej o emocjach dzieci, o traumie, o godności.

Obrońcy „chrztu kolonijnego” twierdzą, że dzieci same wyrażają zgodę, że się śmieją, że to przecież zabawa. Ale rodzice są coraz bardziej świadomi i wiedzą, że dziecko w grupie często nie ma odwagi powiedzieć „nie”. Szczególnie gdy presję wywiera starszy kolega, wychowawca czy lider grupy.

– Moja córka powiedziała, że bała się odmówić, bo wszyscy to robili. A przecież mówimy tu o 10-latce. Dziecko ma prawo czuć się bezpieczne – mówi pani Iwona.

Czytaj także: „Przyszła z płaczem, bo nie miała majtek”. Opiekunki kolonii ujawniają, co naprawdę dzieje się na obozach

Czas powiedzieć: dość

Rodzice apelują do organizatorów wyjazdów i wychowawców kolonijnych, by wreszcie zrozumieli, że nie każda tradycja jest warta podtrzymywania. Świat się zmienia, dzieci też. Potrzebują wsparcia, bezpieczeństwa i dobrej zabawy – a nie poniżających rytuałów, które mają „wprowadzić” je do grupy.

Reklama

Chrzest kolonijny powinien przejść do historii. I to nie jako sympatyczny element obozowego folkloru, ale jako przykład tego, jak długo w polskich wyjazdach dla dzieci panowało przyzwolenie na przemoc przebraną za zabawę.

Reklama
Reklama
Reklama