Do szkół wejdzie dieta planetarna. Dzieci mogą zapomnieć o drożdżówkach i kiełbasie
Już niedługo szkolne stołówki i sklepiki mogą wyglądać zupełnie inaczej, niż sami je pamiętamy. Zmiany budzą emocje – jedni je popierają, inni obawiają się, że dzieci zostaną pozbawione „smaku dzieciństwa”.

Ministerstwo Zdrowia chce wprowadzić do szkół tzw. dietę planetarną. Niektórzy pomyślą, że to kolejna modna teoria z Zachodu, ale warto wczytać się w szczegóły projektu rozporządzenia. Chodzi nie tylko o zdrowie naszych dzieci, ale też o przyszłość planety.
Nowe przepisy, nowe emocje – o co chodzi w diecie planetarnej?
Nowe przepisy mają określać, co można sprzedawać i podawać w szkołach i przedszkolach. Znikną z nich produkty słodzone, tłuste i mocno solone – takie jak batony, napoje energetyczne czy wędliny. Nie będzie też kawy, która do tej pory pojawiała się w niektórych szkolnych automatach. Za to w menu mają pojawić się produkty roślinne – z warzyw, owoców, nasion strączkowych, kasz i roślinnych zamienników nabiału.
To właśnie esencja tzw. diety planetarnej, opracowanej przez naukowców zrzeszonych w Komisji EAT-Lancet. Ich celem było stworzenie modelu żywienia, który jest dobry dla zdrowia człowieka i jednocześnie nie obciąża środowiska. Dieta ta stawia na rośliny, ogranicza mięso, tłuszcze zwierzęce i produkty wysokoprzetworzone.
W nowym projekcie zapisano m.in., że:
- każdy posiłek musi zawierać owoce lub warzywa,
- co najmniej raz w tygodniu dzieci mają zjeść rybę i potrawę z nasion roślin strączkowych,
- mleko będzie można zastąpić napojami roślinnymi lub produktami roślinnymi naśladującymi nabiał.
Nie dziwi więc, że dyskusja o tym, co pojawi się na talerzach uczniów, znów rozpaliła emocje do czerwoności.
„Drożdżówka to prawo dziecka” – czyli powrót do starych sporów
Wszystko to przypomina mi czasy, gdy 10 lat temu wprowadzono tzw. rozporządzenie sklepikowe. Wtedy w mediach i na zebraniach rodziców aż wrzało. Jedni mówili, że to zamach na wolność, inni, że dzieci w końcu przestaną zajadać się śmieciowym jedzeniem.
Posłanka Dorota Olko z Lewicy podczas ostatniego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Jakości Żywienia Dzieci przypomniała tamte emocje:
„Podniosły się krzyki, że to zamach na wolność, że drożdżówka jest prawem dziecka, że to spisek producentów zdrowej żywności. Tamta debata pokazała, jak trudne jest zmienianie nawyków żywieniowych, szczególnie u dzieci”.
Dziś historia zatacza koło. Na Facebooku i w grupach rodziców widać komentarze pełne oburzenia. Jedni piszą, że nie chcą, żeby „ich dzieci jadły trawę”, inni pytają, kto zapłaci za droższe produkty roślinne. Z drugiej strony są też głosy poparcia – rodzice, którzy od lat próbują przekonać swoje dzieci do warzyw, cieszą się, że szkoła wreszcie im w tym pomoże.
Z perspektywy mamy wiem, jak trudno jest wytłumaczyć dziecku, dlaczego nie powinno codziennie jeść parówek i drożdżówek. A jeśli szkoła poda mu coś smacznego i zdrowego, jest szansa, że te nowe smaki przyjmą się naturalnie. Problem w tym, że musi to być dobrze zrobione – dzieci potrafią być bezlitosne dla mdłych czy nieapetycznych potraw.
Nowe normy żywienia w szkołach: co zmieni się w szkolnych stołówkach
Nowe przepisy nie wprowadzą całkowitego zakazu mięsa, ale wyraźnie ograniczą jego obecność. W praktyce oznacza to, że kiełbasy, tłuste wędliny i kotlety mają ustąpić miejsca potrawom z warzyw, ryb i strączków. To krok, który nie wszystkim się podoba.
Była europosłanka dr Sylwia Spurek, reprezentująca Green Rev Institute, powiedziała wprost:
„Państwo wciąż chce decydować, co obywatele mają jeść. Minister zdrowia narzuca model określonego żywienia, nie pozwalając na wybór. Takie podejście nie rozwiąże problemu, bo nie każdy może lub chce jeść mięso czy produkty odzwierzęce”.
Niektórzy eksperci z kolei zwracają uwagę, że to właśnie ograniczenie mięsa może być dla dzieci szansą na poznanie nowych smaków. Nauczenie ich, że obiad nie zawsze musi oznaczać schabowego z ziemniakami, może być pierwszym krokiem do zmiany nawyków na całe życie.

Co to oznacza dla rodziców i dzieci?
Dieta planetarna to nie kara, ale szansa – na zdrowsze pokolenie i mniejsze marnowanie zasobów. To też wyzwanie dla rodziców, którzy często muszą przekonywać dzieci, że „zielone też może być smaczne”.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy dokładnie rozporządzenie wejdzie w życie – trwają analizy po lipcowych konsultacjach społecznych. Ale jedno jest pewne: szkoły i przedszkola czekają duże zmiany.
Czy to dobrze? Myślę, że tak. Choć rozumiem obawy rodziców, którzy boją się, że ich dzieci nie będą najedzone, wierzę, że to krok w dobrą stronę. W końcu zdrowe nawyki zaczynają się tam, gdzie najczęściej jemy – a dla milionów dzieci takim miejscem jest właśnie szkoła.
Dieta planetarna w szkołach to nie tylko moda, ale część globalnego trendu, który ma uczyć najmłodszych odpowiedzialności za siebie i świat. A jeśli przy okazji nauczą się, że marchewka potrafi być pyszna – to może wcale nie taka zła zmiana.
Źródło: Portal Samorządowy
Zobacz też: „6-7” to kod i znak naszych czasów. Nauczyciele mają dość tego nowego trendu