Reklama

Prezydent Karol Nawrocki podpisał w sierpniu 2025 roku inicjatywę ustawodawczą, która ma wprowadzić zwolnienie z podatku dochodowego dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci. W teorii brzmi pięknie: mniej podatków, więcej pieniędzy w domowym budżecie. Według wyliczeń Kancelarii Prezydenta przeciętna rodzina mogłaby zyskać około 1000 zł miesięcznie.

Zerowy PIT dla rodzin 2+2 − co właściwie oznacza ta propozycja?

Tyle że − jak to często bywa − diabeł tkwi w szczegółach. Ustawa nie została jeszcze uchwalona, czeka ją cały proces legislacyjny w Sejmie i Senacie. Dopiero potem, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, trafi ponownie na biurko prezydenta. I choć zapowiedź brzmi optymistycznie, eksperci ostrzegają: nie każda rodzina skorzysta.

Kto zyska, a kto straci na nowym dodatku?

W projekcie chodzi o coś więcej niż sam dodatek. To de facto ulga podatkowa − czyli korzyść, która rośnie wraz z zarobkami. Rodzice, którzy osiągają dochód do 140 tys. zł rocznie, mieliby być zwolnieni z PIT. Efekt? Dla dobrze zarabiających – bardzo realne zyski. Doradczyni podatkowa Małgorzata Samborska wyliczyła dla portalu Business Insider, że przy dwójce bardzo dobrze zarabiających rodziców korzyść może wynieść nawet 5,8 tys. zł miesięcznie.

Ale co z rodzinami o niższych dochodach? Tu pojawia się największy problem. Osoby, które zarabiają poniżej 30 tys. zł rocznie, nie płacą podatku PIT, więc… nie mają z czego być zwolnione. W praktyce oznacza to, że nie zyskają nic. To właśnie ta grupa − czyli najubożsi rodzice − zostanie całkowicie pominięta. Eksperci mówią wprost: „im mniejsze zarobki, tym mniejsze korzyści”.

Nie bez powodu projekt budzi spore kontrowersje wśród ekonomistów i polityków. Ministerstwo finansów i gospodarki ma zastrzeżenia, że to rozwiązanie premiuje lepiej sytuowanych, zamiast wyrównywać szanse. A przecież to właśnie wsparcie dla mniej zarabiających rodzin miało być głównym celem polityki prorodzinnej.

ulga podatkowa dla rodziców
Zasady przyznawania nowego świadczenia wykluczają część rodziców, fot. AdobeStock/photobyphotoboy

Czy 1000 zł na dziecko miesięcznie to realna pomoc dla rodzin?

Patrząc na ten projekt z perspektywy rodzica, trudno oprzeć się wrażeniu, że to raczej ukłon w stronę klasy średniej i wyższej niż faktyczna pomoc dla wszystkich. Bo owszem − dla dobrze zarabiających 1000 zł miesięcznie to miły bonus, który można przeznaczyć na zajęcia dodatkowe dla dzieci czy wakacyjny wyjazd. Ale dla rodzin z niższymi dochodami, które ledwo wiążą koniec z końcem, ta kwota mogłaby być realnym wsparciem, którego niestety nie dostaną.

Wyobrażam sobie mamę, która pracuje na pół etatu, dorabia, opiekuje się dwójką dzieci i nie przekracza kwoty wolnej od podatku. Dla niej ten „dodatek” nie istnieje. Tymczasem lepiej zarabiające rodziny zyskają tysiące złotych rocznie. W praktyce więc projekt, który miał być wyrównaniem szans, może te szanse jeszcze bardziej rozjechać.

Eksperci podkreślają, że nie ma nic złego w tym, że państwo chce wspierać rodziny. Ale warto, żeby to wsparcie trafiało do tych, którzy faktycznie go potrzebują. A nie tylko do tych, których na wszystko i tak już stać.

Co dalej z ustawą i czy warto na nią czekać?

Projekt ustawy dopiero rozpoczyna swoją drogę legislacyjną, więc ostateczny kształt może się jeszcze zmienić. Wiele zależy od dyskusji w Sejmie i Senacie, a także od tego, czy rządzący będą chcieli wprowadzić poprawki łagodzące różnice między grupami dochodowymi.

Jeśli przepisy wejdą w życie w obecnej formie, rodzice o wyższych zarobkach rzeczywiście zyskają sporo. Ale ci z najniższymi dochodami mogą poczuć się pominięci. Dlatego warto śledzić prace nad ustawą i sprawdzać, czy pojawią się zmiany, które sprawią, że pomoc stanie się bardziej sprawiedliwa.

Źródło: Business Insider

Zobacz też: 3757 zł co miesiąc dla obojga rodziców za wychowywanie dzieci. Nowe świadczenie już niedługo

Reklama
Reklama
Reklama