Dziadek odebrał obce dziecko z przedszkola. „Teraz nie może spać ani jeść”
Czasem w codziennym zabieganiu zdarza się coś, co burzy poczucie bezpieczeństwa i stawia pytania, których nigdy nie chcielibyśmy sobie zadawać. To historia, która wydarzyła się naprawdę i budzi skrajne emocje.

Zwykłe popołudnie, które zmieniło się w koszmar
Pisząc o tej sprawie, sama poczułam, jak mocno można zatrząść fundamentami rodzicielskiego zaufania. Wyobraźcie sobie, że przychodzicie po swoje dziecko do żłobka czy przedszkola i słyszycie, że go tam nie ma. Dokładnie taką sytuację przeżyła matka chłopca w Sydney. Kiedy zjawiła się po syna, dowiedziała się, że jej roczne dziecko zostało zabrane wcześniej – i to nie przez bliskiego członka rodziny ani nawet znajomego, tylko przez zupełnie obcą osobę.
Okazało się, że starszy mężczyzna, dziadek innego malucha, przyjechał w poniedziałkowe popołudnie odebrać swojego wnuka. W sali panował półmrok, dzieci jeszcze spały, a on – w dobrej wierze – zabrał śpiące dziecko. Dopiero po powrocie do domu, gdy maluch się obudził, dziadek zrozumiał, że coś jest nie tak − donosi „The Guardian”.
Emocje, które trudno opisać
Nie potrafię wyobrazić sobie strachu matki, gdy usłyszała, że jej dziecko zostało zabrane przez obcego człowieka. W rozmowie z „Sydney Morning Herald” kobieta powiedziała wprost: „Nie potrafię opisać tego uczucia”. Podkreśliła jednak, że nie ma pretensji do starszego pana, który – jak się okazało – sam przeżywa ogromny dramat. Kobieta winą obarczyła żłobek, w którym zawiodły procedury.
Żona dziadka zdradziła dziennikarzom, że jej mąż nie może dojść do siebie. Nie je, nie śpi, wciąż wraca myślami do tego popołudnia. „Jest zrozpaczony” – przyznała. Jednocześnie wyjaśniła, że w momencie, gdy mężczyzna zorientował się, że wziął niewłaściwe dziecko, natychmiast wrócił do placówki. Na szczęście chłopcu nic się nie stało.
Jako matka doskonale wiem, jak ważne są drobne procedury: sprawdzenie nazwiska, upewnienie się, kto odbiera dziecko, tym bardziej w ciemnym pokoju. Ta historia pokazuje, że rutyna i pośpiech potrafią być niebezpieczne.
Dochodzenie i pytania o bezpieczeństwo
Władze szkoły szybko wszczęły dochodzenie. Nauczyciel wychowania przedszkolnego, który odpowiadał za salę w tamtym momencie, został zawieszony. Rodzice dzieci oczekują teraz wyjaśnień i zmian, które sprawią, że podobne sytuacje nie będą miały prawa się powtórzyć.
Całe zdarzenie odbiło się szerokim echem nie tylko w Australii, ale i poza nią. Dlaczego? Bo to historia, która dotyka najczulszych strun – zaufania do instytucji, którym powierzamy nasze dzieci. Zastanawiam się, ilu rodziców po przeczytaniu tego artykułu porozmawia z opiekunami w placówce i jeszcze raz dla pewności zerknie na listę osób upoważnionych do odbioru dziecka.
Bo przecież każdemu z nas zależy na jednym – żeby nasze dzieci były bezpieczne. Ta australijska historia to bolesna lekcja, że nawet w miejscach, które uznajemy za najbezpieczniejsze, trzeba pamiętać o czujności i procedurach.
Zobacz też: To pokolenie wyginie i będzie to wina rodziców. Zdjęcie z przystanku smutnym dowodem