Dzieci na weselu to idiotyczny pomysł. Skoro to ja płacę, mam prawo wymagać
Jakiś czas temu zajęłam się organizacją swojego wesela i nie mogę uwierzyć, jak wiele osób uważa, że zapraszanie dzieci na każdą imprezę to oczywistość. A ja uważam, że to idiotyczny pomysł – i skoro płacę za całą uroczystość z własnej kieszeni, mam prawo wymagać tego, czego chcę.

Zawsze powtarzałam, że wesele ma być przede wszystkim dla pary młodej. To ich dzień, ich marzenia, ich wizja. Tymczasem, gdy tylko powiedzieliśmy z narzeczonym rodzinie i znajomym, że nie przewidujemy dzieci na naszym przyjęciu, zaczęło się prawdziwe piekło. „Ale dlaczego?”, „Przecież dzieci nikomu nie przeszkadzają!”, „Nie masz serca!” – takie słowa słyszałam wielokrotnie.
Nie chcę dzieci na swoim weselu
A ja pytam: czy naprawdę mam obowiązek finansować obecność dzieci na weselu, skoro nie mam na to ochoty? Sala weselna liczy każde miejsce. Za talerzyk dla dziecka zapłacę prawie tyle samo co za dorosłego, a wiem z doświadczenia, że większość z nich i tak nie zje nic poza frytkami i sokiem, po czym zaśnie na krześle albo zacznie marudzić. Dlaczego mam na to wydawać swoje pieniądze?
Ostatnio byłam na weselu koleżanki, gdzie było kilkoro dzieci, nawet malutkich. Już w kościele było słychać płacz niemowlaków i krzyki przedszkolaków biegających między ławkami. Na sali – jeden wielki chaos. Dzieci pchały się na parkiet podczas pierwszego tańca itd. Rodzice, zamiast bawić się i tańczyć, co chwilę biegali do wózków, karmili, uspokajali, nosili na rękach.
Nie tak wyobrażam sobie swoje wesele. Chcę, żeby to była impreza z pompą dla dorosłych. Chcę tańczyć do rana bez strachu, że wpadnę na dziecko wbiegające na parkiet. Nie chcę ryzykować, że dziecko zniszczy mi sukienkę, wpadnie do fontanny z czekoladą itd.
Nie zamierzam wynajmować opiekunek, organizować kącików zabaw z animatorami czy zamawiać specjalnego menu, bo to nie jest impreza dla dzieci. To jest impreza dla mnie, dla mojego narzeczonego i dla naszych bliskich. Dorosłych.
Wiem, że wielu rodziców poczuło się dotkniętych moją decyzją. Usłyszałam nawet, że „skoro nie zapraszam ich dzieci, to oni też nie przyjdą”. Trudno. Może zabrzmi to brutalnie, ale wolę, żeby na moim weselu było mniej osób, które potrafią uszanować moje życzenie, niż tłum ludzi obrażonych, że nie uwzględniłam ich pociech w planie przyjęcia.
Bo ostatecznie to ja i mój narzeczony płacimy za ten dzień, nie oni. I skoro to nasza uroczystość, mamy pełne prawo zdecydować, jak będzie wyglądać. Nie chcę chaosu, krzyków i płaczu. Chcę pięknego, dorosłego wesela. To idiotyczne, że muszę się z tego komukolwiek tłumaczyć.
Magda
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl