Reklama

Urodziny, które zamiast radości przynoszą frustrację

Piszę do was, bo jestem matką, która od kilku tygodni zmaga się z jednym absurdalnym szkolnym „przymusem”. Chodzi o organizowanie urodzin w taki sposób, żeby zaprosić całą klasę. Niby piękna idea – żadnego wykluczania, każdy ma czuć się ważny i doceniony. W teorii brzmi świetnie, w praktyce to koszmar.

Reklama

Moja córka Helenka kończy osiem lat. Marzyła o małym przyjęciu dla najbliższych koleżanek – kilku dziewczynek, które naprawdę lubi i z którymi spędza czas. Ale zasady są nieubłagane: zaproszenia dla całej klasy, bo inaczej ktoś się obrazi, ktoś poczuje skrzywdzony.

I tak z marzenia o kameralnym spotkaniu powstał obowiązek urządzenia imprezy dla ponad trzydziestu dzieci. W domu nie ma na to miejsca, więc pozostaje wynajęcie sali zabaw. Koszty? Za dwie godziny zabawy rachunek opiewa na kilka tysięcy złotych. A to tylko wynajem, nie licząc tortu, przekąsek, dekoracji. Czuję, że ktoś mnie wpycha w sytuację, której nie chcę i na którą zwyczajnie mnie nie stać.

„Bulę za wszystkich, a Helenka nawet ich nie lubi”

Najgorsze jest to, że moja córka nawet nie przepada za większością dzieci z klasy. Sama mówi: „Mamo, po co oni wszyscy mają przychodzić? Ja ich nie lubię, oni mnie też nie”. I ja ją rozumiem. Każdy z nas w życiu wybiera, z kim chce spędzać czas. Dlaczego dzieci muszą być zmuszane do „przyjaźni” na siłę?

Siedzę i liczę te pieniądze, które pójdą na jedną imprezę, i serce mi pęka. Mam poczucie, że zamiast inwestować w to, co naprawdę ważne dla mojego dziecka, płacę za pokazówkę. Bo tak trzeba, bo inni tak robią, bo nie wypada inaczej. Co gorsza, sama zaczynam bać się oceny innych rodziców.

Już słyszałam komentarze: „Jak to, tylko połowa klasy? To nie fair”. I nagle mam wrażenie, że to nie ja decyduję o wychowaniu własnego dziecka, tylko jakaś niewidzialna presja ze szkoły i rodziców.

Urodziny jako konkurs „kto da więcej”

Pamiętam swoje dzieciństwo. Urodziny w domu, ciasto upieczone przez mamę, kilka koleżanek, proste zabawy. I wystarczyło. Teraz mam wrażenie, że dziecięce przyjęcia zamieniły się w konkurs – kto wynajmie droższą salę, kto zamówi bardziej wymyślny tort, kto zaskoczy animatorami czy pokazem iluzjonisty. A przecież to nie o to chodzi.

Helenka po wszystkim nawet nie pamięta połowy gości, a mnie zostaje pustka w portfelu i żal w sercu. Chciałabym, żeby ktoś głośno powiedział: „To nie jest normalne”. Że mamy prawo organizować urodziny tak, jak chcą nasze dzieci, a nie tak, jak oczekuje reszta.

Może są inne mamy, które czują podobnie, tylko boją się odezwać. Może razem uda się przerwać ten absurdalny zwyczaj, który zamiast radości niesie frustrację.

Daria


Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.

Reklama

Zobacz też: „Zamknijcie mordy” – krzyczała do dzieci w Ikei. I wcale nie jej słowa były najgorsze

Reklama
Reklama
Reklama