Jadą na urlop i od razu porzucają dzieci w kids clubach. „Takich kolejek nigdy nie widziałam”
„Zobaczyłam tych rodziców w kolejce pod Kids Clubem i aż poczułam ścisk w żołądku. Marek tylko rzucił mi swoje wymowne spojrzenie” – napisała do nas Dagmara. Do Grecji polecieli całą rodziną. Na miejscu jednak szybko okazało się, że tylko Dagmara „nie chce odpocząć od dzieci”. Cały hotel miał inne zdanie.

Dostałam ten list o poranku. Krótkie „dzień dobry” na początku, a potem od razu bomba. „Czy ja jestem dziwna, że nie potrafię oddać dzieci do hotelowej przechowalni?” – zaczęła Dagmara, mama 4-letniego Kacpra i 6-letniej Jagody. Dalej było już tylko ostrzej.
Zaczęło się od zderzenia wyobrażeń z hotelową rzeczywistością. Dagmara z mężem zafundowali sobie i dzieciom pierwszy od lat zagraniczny urlop. All inclusive, hotel z basenem, palmy, mini disco, brodzik i oczywiście kids club. Tylko że, jak się okazało, nie dla wszystkich ten klubik dziecięcy był „tylko dodatkiem”.
Tuż po śniadaniu Polacy pędzą do kids clubu. „Muszą zająć miejsce”
„W dniu przyjazdu jeszcze nie ogarnęłam, co się dzieje. Ale już rano następnego dnia na korytarzu był tłum rodziców z dziećmi. Jedni płaczą, drudzy zdezorientowani, a rodzice? Szturchają się łokciami i ustawiają jak po promocję w Lidlu. Tyle że nie po karpia, tylko po wolne miejsce w klubie dziecięcym” – pisze Dagmara.
Dzieci, wiadomo, patrzyły na to z szeroko otwartymi oczami. Kolorowe ściany, animatorki w kostiumach, zabawki, śpiewy. A jej starszy syn zapytał w końcu: „Mamo, a czemu my nie idziemy tam, gdzie inne dzieci?”. Dagmara długo się wahała. Z jednej strony czuła, że też by chciała chwilę ciszy. Że może nawet kawa przy basenie, książka, jakaś sjesta. Ale z drugiej – pojawiło się to coś, co zna każda matka: poczucie winy.
All inclusive z dziećmi. „Mąż oszukał i postawił na swoim”
„Nie po to ich braliśmy na wakacje, żeby teraz oddawać ich do przechowalni. W przedszkolu mają dość atrakcji, a my? My jesteśmy dla nich największą atrakcją” – dodaje. I wtedy wybuchła awantura.
Zobacz też: To zmora wszystkich polskich kurortów. Trend stary jak świat rujnuje rodzicom wakacje
„Mój mąż stanął po stronie tych wszystkich ludzi z kolejki. Powiedział, że zwariowałam, że przecież to normalne, że wszyscy tak robią. Że dzieci będą się świetnie bawić, a my odpoczniemy. I co zrobił? Zaciągnął je tam sam. Nawet nie spojrzał na mnie. Mógłby chociaż udawać, że mu też przykro”. Dagmara została pod parasolem sama. Patrzyła na inne mamy – niektóre z drinkiem, niektóre z książką, niektóre przeglądały telefony. I próbowała sobie wmówić, że tak trzeba.
„Siedziałam i myślałam: czy ja naprawdę jestem jakaś dziwna? Czy tylko ja nie potrafię oddać dzieci pod opiekę obcych ludzi na cały dzień, będąc tysiące kilometrów od domu?”
Dagmara źle się z tym czuła. „Nie po to zabrałam je na wakacje”
Kiedy dzieci wróciły z klubu, były zachwycone. Rysunki, naklejki, opowieści, śpiewy. „Nie mówię, że było im źle. Ale ja nie po to zabierałam je na urlop, żeby ich potem nie widywać przez większość dnia. Ja chciałam, żebyśmy byli razem. Może nieidealnie, może trochę zmęczeni, ale razem. I tak, mogłam poczytać książkę, ale jakoś nie mogłam się skupić”.
Niektórzy powiedzą, że Dagmara jest nadopiekuńcza. Inni – że trzeba umieć odpuszczać. Ale historia Dagmary pokazuje coś więcej: że nie każda rodzina odpoczywa tak samo. I że urlop z dziećmi to nie zawsze „wakacje od dzieci”. Na koniec napisała jeszcze jedno zdanie, które chyba zostanie ze mną na dłużej:
„Może problem jest we mnie. Ale po prostu było mi głupio. W końcu to dla nich wydaliśmy kupę kasy na ten zagraniczny wyjazd. Żebyśmy razem pluskali się w tym basenie”.