Jestem matką i odpoczywam w hotelach bez dzieci. Kto raz tego spróbuje, nie chce już inaczej
Ewelina po raz pierwszy pojechała do hotelu tylko dla dorosłych, gdy jej synek skończył trzy lata. „Żałowałam, że zrobiłam to tak późno” – napisała do naszej redakcji. Potem namówiła przyjaciółki i tak wakacje bez dzieci stały się ich nowym rytuałem. „Wreszcie poczułam się jak człowiek. Jak kobieta. Odzyskałam siebie – i nie żałuję ani trochę”.

Mam dzieci. Kocham je najbardziej na świecie. Ale jeśli pytacie mnie, czy lubię wypoczywać wśród cudzych wrzasków przy basenie – odpowiem szczerze: nie, dziękuję.
Jestem matką od ponad ośmiu lat. Znam wszystkie wersje wakacyjnego chaosu – zupki w termosie, parawaning w stresie, zgubione zabawki, urlop z gorączką. Dzieci płaczące z przemęczenia, dzieci wrzeszczące z nudy, dzieci kłócące się o dmuchaną ośmiornicę w hotelowym basenie. Byłam tam. Nieraz. I właśnie dlatego uważam, że hotele tylko dla dorosłych to absolutny hit.
Nie dlatego, że nie lubię dzieci. Ale dlatego, że czasem muszę od nich odpocząć. Nawet od tych własnych.
Urlop w hotelu dla dorosłych
Pierwszy raz do takiego hotelu pojechałam pięć lat temu. Bez animacji, bez muzyki z minidisco, bez porannych pobudek i krzyków przy obiedzie. I wiecie co? Przypomniałam sobie, kim jestem. Nie mamą, nie kucharką, nie organizatorką życia rodzinnego – po prostu kobietą. Taką, która może w ciszy zjeść śniadanie, poczytać książkę i drzemać na leżaku bez wyrzutów sumienia. Rok później wciągnęłam w to przyjaciółkę. Potem dołączyła kolejna. I tak powstała nasza tradycja.
I naprawdę nie rozumiem tego oburzenia, że takie miejsca to „dyskryminacja”. Serio? Dzieci mają setki opcji. Kluby, resorty, rodzinne wioski z wielkimi maskotkami, zjeżdżalniami i frytkami o 10 rano. Dlaczego dorosła kobieta nie może mieć tygodnia dla siebie? To chwila w porównaniu do całego roku czuwania przy dzieciach.
Nie, nie jestem wyrodną matką. Jestem realistką. I wiem, że urlop z dziećmi to nie wypoczynek. To po prostu inna forma roboty – tylko że w stroju kąpielowym. Więc jeśli raz do roku mogę pojechać gdzieś, gdzie nikt nie krzyczy, nie wylewa na mnie smoothie i nie słyszę „mamo, nudzi mi się” trzydzieści razy dziennie – to zabieram koleżanki, pakuję walizkę i jadę. Bez poczucia winy.
Bo wracam z takiego wyjazdu lepsza. Spokojniejsza. I... stęskniona.
A to chyba lepsze niż mama, która siedzi z zaciśniętymi zębami w aquaparku i udaje, że świetnie się bawi. Albo ta, która zasypia ze zmęczenia na kanapie i nawet zębów nie umyje. Kto raz tego spróbuje, nie chce już inaczej. Choćby to było tylko krótkie siedem dni.
Zobacz też: Plaża tylko dla dorosłych? Po tej scenie nad Bałtykiem mam dość wakacji z dziećmi