Reklama

Pamiętam, jak w podstawówce jechałam na pierwszą kolonię. Mama dała mi zeszyt z adresami – żeby pisać listy. To była jedyna forma kontaktu z domem. Dziś dzieciaki mają telefon przy sobie 24 godziny na dobę. Niby „żeby zadzwoniły w razie czego”, ale w praktyce oznacza to scrollowanie TikToka przed snem, robienie setek zdjęć i wysyłanie ich znajomym, zamiast skupienia się na tym, co dzieje się wokół.

Reklama

Rodzice często mówią: „No trudno, takie czasy”. Ale gdy patrzę na różnice pokoleniowe, zastanawiam się, czy naprawdę tak trudno jest choć na chwilę odłożyć smartfon. Bo kiedyś najważniejsze były rozmowy do późna w nocy w śpiworach, granie w podchody i niekończące się śpiewanie przy ognisku. Teraz ważniejsze jest, by nie przegapić powiadomienia.

Jeden nawyk, który zostaje na długo

To, co mnie najbardziej uderza, to fakt, że dzieci wracają z wakacji z jednym nawykiem, który potem trudno im wyplenić: ciągłego sprawdzania telefonu. W domu niby obowiązują zasady – bez telefonu przy stole, ograniczenie czasu ekranowego – ale wystarczy kilka tygodni w towarzystwie rówieśników, żeby wszystko się posypało. Bo jeśli koleżanki wrzucają zdjęcia z wyjazdu, nagrywają challenge, nagle telefon staje się nie tylko rozrywką, ale i formą bycia w grupie.

Psychologowie mówią o „efekcie braku” – dzieci boją się, że coś je ominie (FOMO). I rzeczywiście, po wakacjach często widzę u swojego syna, że sięga po telefon odruchowo, jakby był przedłużeniem ręki. Nie ma znaczenia, czy to kolonia w górach, czy tydzień u babci – nawyk wraca razem z plecakiem i brudnymi ubraniami.

Co tracimy po drodze

Jako matka czuję pewien żal. Bo choć moje dzieci mają dostęp do całego świata, to tracą coś, co dla mnie było kwintesencją dzieciństwa – bycie tu i teraz. Tracą ciszę w lesie, smak malin prosto z krzaka, wymyślanie gier bez pomocy ekranów. Tracą wolność od bycia cały czas „w kontakcie”.

Nie chodzi o demonizowanie technologii – sama korzystam z telefonu na co dzień i wiem, że to narzędzie, bez którego trudno żyć. Ale różnica polega na tym, że my mieliśmy czas, by się nudzić, wymyślać zabawy i pisać te listy, na które trzeba było czekać. A dzieci dziś często nie znają tej cierpliwości. Wszystko ma być natychmiast – odpowiedź, filmik, reakcja.

Może warto spróbować inaczej

Dlatego kiedy w tym roku pakowałam dzieci na wakacje, podjęłam odważną decyzję: jedno z nich pojechało bez telefonu. Na początku bunt, obraza i tysiąc pytań „a co jeśli coś się stanie”. Ale po kilku dniach przyszła kartka. Tak, prawdziwa kartka, napisana krzywo i z plamą po lodach. I wiesz co? Była dla mnie warta więcej niż setki emotikonek.

Myślę, że warto od czasu do czasu zaryzykować. Dać dziecku przestrzeń bez telefonu, nawet jeśli to tylko kilka dni. Może wróci wtedy z nawykiem innym niż scrollowanie – nawykiem patrzenia w niebo, rozmów bez przerywania powiadomieniem czy śmiechu, który nie musi być nagrany na TikToka, żeby naprawdę się liczył.

Reklama

Zobacz także: „Musiałam pocałować panią w kolano”. Ten obrzydliwy kolonijny trend krzywdzi dzieci

Reklama
Reklama
Reklama