Kiedyś wstyd, dziś powód do dumy. Polacy przechwalają się tym w social mediach
Jeszcze kilka lat temu milczeliśmy o tym jak zaklęci, chowając za zamkniętymi drzwiami. Dziś wrzucamy posty, robimy rolki i bez wstydu przyznajemy: chodzę na terapię, nie piję alkoholu, wybieram slow life i jestem z tego dumny.

Od tabu do trendu
Pamiętam dobrze czasy, gdy słowo „terapia” brzmiało jak wyrok. Ktoś szepnął, że „ona chodzi do psychologa”, i od razu wyobrażano sobie dramat, słabość, problemy nie do uniesienia. Alkoholik? Słowo wypowiadane półgłosem, zawsze z nutą wstydu i odcięciem – „to jego sprawa, nie będziemy się mieszać”. Dziś te same tematy przeżywają swoją rewolucję, a social media stały się sceną, na której zamiast udawać „idealne życie”, zaczynamy celebrować autentyczność.
Terapia jako lifestyle
Jeszcze dekadę temu byłam jedną z tych, którzy bali się przyznać do wizyty u psychologa. Wydawało się, że to oznaka słabości. Dziś widzę znajomych, którzy wrzucają zdjęcie kawy z podpisem: „Przed terapią” albo memy „Mój terapeuta miałby na ten temat sporo do powiedzenia”. I to już nie jest powód do plotek, tylko do uznania. Bo skoro dbasz o psychikę tak, jak o ciało na siłowni, to znaczy, że jesteś świadomy, dojrzalszy, po prostu – nowoczesny.
Trzeźwość jako nowa odwaga
Podobnie stało się z alkoholem. Pamiętam, jak na imprezach pytałam kogoś: „Nie pijesz?”, a w odpowiedzi słyszałam coś wymijającego. Dziś scrolluję Instagram i widzę: „Od 365 dni jestem trzeźwy, dziękuję sobie”. To stało się powodem do dumy, do chwalenia się i motywowania innych.
Powstają profile, grupy wsparcia, podcasty o życiu bez procentów. Hashtagi #trzeźwość i #nopiwo mają dziś tysiące odsłon, a ja sama łapię się na tym, że traktuję to jak coś naprawdę imponującego. Nie sztuką jest dziś „wypić więcej”, sztuką stało się powiedzieć: „nie potrzebuję alkoholu, żeby się dobrze bawić”.
Slow life zamiast wyścigu szczurów
Jest jeszcze jedna moda, która zmieniła bieg rzeczywistości. Jeszcze parę lat temu na LinkedIn chwaliliśmy się liczbą godzin w pracy, nadgodzinami i projektami kończonymi o północy. Dziś trendy są inne – pokazujemy poranną kawę na tarasie, spacer bez telefonu, weekend bez maili.
„Slow life” to nie tylko ładne zdjęcie w hamaku, ale wręcz społeczny statement: wiem, co jest ważne. Zamiast gonić za nierealnym, wybieram to, co dla mnie naprawdę wartościowe.
Autentyczność się klika
To, co mnie najbardziej fascynuje, to fakt, że social media, które jeszcze niedawno były świątynią pozorów, teraz stają się miejscem do chwalenia się... prawdą. Nie perfekcyjnym zdjęciem z wakacji, ale drogą, jaką ktoś przeszedł, żeby być tu, gdzie jest. Post o terapii dostaje więcej serduszek niż idealnie ułożone sushi, a zdjęcie kieliszka wody zamiast prosecco przyciąga więcej komentarzy niż drogie torebki.
Odwaga, która inspiruje
Kiedy patrzę na tę zmianę, mam poczucie, że Polacy dojrzeli. To, co było wstydem, stało się odwagą. To, co ukrywaliśmy, dziś inspiruje innych. I choć niektórzy wciąż kręcą nosem, że „moda na terapię” czy „chwalenie się trzeźwością” to przesada, ja cieszę się, że właśnie to staje się trendem.
Bo jeśli miałabym wybierać, czy chcę, by moje dzieci dorastały w świecie, w którym imponuje liczba drinków na stole, czy liczba przepracowanych godzin u terapeuty – wybieram to drugie.