Reklama

Wrzesień pachniał kiedyś kredką świecową, nowym zeszytem w cienką linię i granatowym mundurkiem, który obowiązkowo musiał być „na galowo”. Największą radość sprawiało mi wybieranie długopisów z kolorowymi wkładami i naklejek, które z dumą wklejałam na pierwszej stronie zeszytu. W sklepiku szkolnym królowała oranżada w proszku i wafel Prince Polo, a kto miał najnowszy komiks Papcia Chmiela, ten automatycznie stawał się bohaterem przerwy.

Reklama

Patrzę dziś na swoje dzieci i widzę zupełnie inny świat. Ich wyprawka to już nie tylko zeszyty i kredki, ale cały zestaw akcesoriów technologicznych i modowych, które mają znaczenie równie duże, co sam plecak.

Co musi mieć dzisiejszy uczeń?

Nie oszukujmy się – dziś piórnik z trzema suwakami to za mało. Obowiązkowe są słuchawki bezprzewodowe, smartwatch i bidon termiczny, najlepiej z logotypem ulubionej marki sportowej. Plecak? Koniecznie ergonomiczny, wodoodporny, z kieszenią na laptopa, bo coraz częściej dzieci noszą do szkoły także tablety.

Nie można też zapominać o modzie. Moja córka wracała do szkoły w trampkach za kilkaset złotych, bo „wszyscy takie mają”, a syn przekonywał mnie, że bez nowej klawiatury mechanicznej nie da się uczyć zdalnie ani grać po lekcjach. Kiedyś marzyliśmy o zestawie kredek Bambino, dziś dzieci negocjują z nami zakup najnowszych modeli iPadów.

Presja rówieśnicza i Instagram

Największa różnica między naszym dzieciństwem a dzisiejszym światem szkolnym to presja rówieśnicza. Kiedyś wystarczyło, że miało się gumę Turbo, z których namiętnie zbieraliśmy obrazki. Dziś dzieci sprawdzają na Instagramie i TikToku, jakie piórniki czy lunchboxy pokazują influencerzy. To, co kiedyś było zwykłym plastikiem kupionym w kiosku, dziś jest produktem premium, reklamowanym jako niezbędny element „stylu szkolnego”.

Jako mama widzę, jak mocno świat social mediów wkracza do szkoły. Plecak czy strój na WF to już nie kwestia wygody, ale sposobu na wyrażenie siebie i uniknięcie docinków ze strony rówieśników. I choć czasem łapię się za głowę, to wiem, że podobne mechanizmy działały też w naszym pokoleniu – tylko w innej skali.

Czy coś się nie zmieniło?

A jednak, mimo tych wszystkich różnic, zauważam też ciągłość. Tak jak my cieszyliśmy się z nowego zeszytu i czystej kartki, tak dziś moje dzieci lubią moment, kiedy otwierają pachnący nowością plecak. Tak jak my wymienialiśmy się obrazkami z gumy Turbo, tak oni wymieniają się naklejkami czy breloczkami do plecaków. Radość z powrotu do szkoły, choć ubrana w inne rekwizyty, nadal jest ta sama.

Wnioski mamy z 20-letnim doświadczeniem

Patrząc na to z perspektywy rodzica, wiem, że nie wygra się ze światem technologii i trendów. Możemy jednak uczyć dzieci dystansu – że smartwatch nie świadczy o ich wartości, a najdroższy plecak nie zastąpi dobrej przyjaźni. Sama często opowiadam im, jaką radość sprawiały mi drobiazgi z kiosku i że czasem naprawdę mniej znaczyło więcej.

Reklama

Dla mnie powrót do szkoły zawsze będzie pachniał kredkami, oranżadą w proszku i głośnym śmiechem na przerwie. Dla nich to AirPodsy, aplikacje i modne sneakersy. I choć czasem trudno mi się w tym odnaleźć, to wiem jedno – każde pokolenie ma swoje „must have”, a szkoła zawsze będzie miejscem, w którym nie tylko uczymy się matematyki czy polskiego, ale też tego, jak wygląda świat wokół nas.

Reklama
Reklama
Reklama