Leżak droższy niż hotelowy pokój. Polacy nie wierzą w nowe ceny nad morzem
Na parawan, leżak i miejsce parkingowe potrafimy dziś wydać więcej niż na nocleg w hotelu. Brzmi absurdalnie? Nad Bałtykiem to już codzienność.

Kiedy leżak kosztuje więcej niż pokój
Przyjechałam nad morze z rodziną i złapałam się za głowę. Jeszcze kilka lat temu to noclegi były największym wydatkiem – szukałam apartamentu albo hotelu w dobrej cenie i na tym skupiałam większość budżetu. Dziś paradoks polega na tym, że sam pobyt w pokoju hotelowym może wyjść taniej niż „życie” na plaży.
Za zestaw dwóch leżaków i parasola zapłaciłam 120 zł za dzień. Pomyślałam, że to może jednorazowy przypadek, ale gdy sprawdziłam w innych miejscach, ceny były podobne albo wyższe. To oznacza, że tydzień plażowania dla czteroosobowej rodziny to dodatkowy wydatek rzędu kilku tysięcy złotych – tylko po to, żeby usiąść wygodnie na piasku.
Parawan, czyli symbol polskich wakacji
Polacy od lat śmieją się ze swojego narodowego sportu – parawaningu. Sama pamiętam poranki, gdy jeszcze przed śniadaniem ktoś z naszej ekipy biegł na plażę, żeby „zająć miejsce”. Dziś za ten luksus płaci się jak za złoto. Wynajęcie gotowego parawanu z zestawem plażowym kosztuje od 50 do nawet 150 zł za dzień. To kwota, za którą można było kiedyś przenocować w pensjonacie.
Szczerze? Zaczynam rozumieć, dlaczego niektórzy zamiast wyjazdu nad Bałtyk wybierają zagraniczne wakacje all inclusive. Tam leżak z parasolem przy hotelowym basenie ma się w cenie, a tu – staje się luksusem zarezerwowanym dla nielicznych.
Parking droższy niż spa
Ale prawdziwy szok przeżyłam, kiedy zobaczyłam ceny parkingów. Znalezienie miejsca blisko plaży graniczy z cudem, a jeśli już się uda, to stawki są jak z centrum Warszawy – albo i wyższe. W Sopocie czy Mielnie za cały dzień postoju trzeba zapłacić 80–100 zł. Dla rodziny, która zostawia auto na tydzień, rachunek rośnie do 700 zł. Za takie pieniądze można kupić weekend w hotelu ze śniadaniem i dostępem do spa.
Jest w tym coś symbolicznego – dojechanie do plaży i zaparkowanie auta staje się większym wydatkiem niż sam nocleg. To trochę tak, jakby morze miało swoją „opłatę klimatyczną” w postaci paragonów grozy za parking.
Morze, które kosztuje coraz więcej
Kiedyś nad Bałtyk jeździło się, bo było najtaniej. Znajomi opowiadali, że z dziećmi to najprostsza opcja – blisko, swojsko, niedrogo. Dziś ceny tak wzrosły, że coraz więcej osób decyduje się na wyjazdy za granicę. Sama w tym roku porównywałam oferty i okazało się, że tygodniowy pobyt w Grecji z pełnym wyżywieniem wychodzi taniej niż siedem dni w Polsce z codziennym opłacaniem leżaków i parkingów.
A jednak, mimo cen, plaże są pełne. Bo Bałtyk ma w sobie coś, czego nie zastąpi żadne inne morze. Zapach jodu, wspomnienie dzieciństwa, smażona ryba na deptaku – to wszystko sprawia, że wciąż tu wracamy. Tyle że dziś musimy na to przeznaczyć budżet, który kiedyś starczał na wakacje życia.
Czy to jeszcze wypoczynek?
Spacerując wzdłuż plaży, widzę rodziny z dziećmi, które rezygnują z leżaków i rozkładają się na kocu. Słyszę rozmowy: „Po co płacić tyle pieniędzy? Lepiej kupić dodatkowe lody dla dzieci”. I trudno się z tym nie zgodzić. Wakacje, które miały być odpoczynkiem, stają się kalkulacją wydatków i nieustannym liczeniem – czy nas jeszcze stać na kolejną kawę mrożoną, czy lepiej odpuścić.
Wracam do hotelu i zastanawiam się, kiedy nastąpi moment, w którym więcej osób powie „dość”. Bo Bałtyk jest piękny, ale drogi do granic absurdu. A jeśli leżak, parawan i parking kosztują więcej niż nocleg, to naprawdę zaczynam się zastanawiać, co jeszcze zostanie w Polsce uznane za luksus.
Zobacz także: