Likwidacja lektur szkolnych? Jeden argument i przyznałam: to ma sens
Likwidacja lektur szkolnych - sama myślałam, że to absurd, dopóki nie wczytałam się głębiej w tę propozycję. Jeden argument całkowicie zmienił moje nastawienie.

Gdy w sieci pojawiły się informacje o rzekomej likwidacji lektur w szkołach podstawowych, zawrzało. Sama złapałam się na tym, że zaczęłam czytać komentarze z wypiekami na twarzy – ale stanowisko MEN wiele wyjaśniło.
Co naprawdę planuje MEN?
Ministerstwo Edukacji Narodowej szybko zareagowało na medialne doniesienia o rzekomym uszczupleniu listy lektur. „Nie jest prawdą, że eksperci wśród swoich recenzowanych propozycji postulują likwidację obowiązkowości lektur lub całych listy lektur, włącznie z kanonem polskiej literatury w klasach IV–VI oraz VII–VIII” – czytamy w oficjalnym wpisie na platformie X. Zgodnie z planami MEN, nowa podstawa programowa dla języka polskiego w klasach IV–VIII wejdzie w życie 1 września 2026 r. w ramach tzw. Reformy26.
To na razie propozycje, ale już widać kierunek zmian. IBE (Instytut Badań Edukacyjnych) wskazuje, że uczniowie nadal będą mieli obowiązek czytania lektur, ale nauczyciele zyskają większą swobodę w ich wyborze. W klasach IV–VI uczniowie mają przeczytać co najmniej cztery dłuższe teksty literackie rocznie, wybrane wspólnie z nauczycielem. Co ważne – wśród tych książek mają być takie, które poruszają tematy bliskie dzieciom: dom, rodzina, przyjaźń, relacje rówieśnicze, emocje, ale też więź człowieka z naturą i szacunek dla różnorodności.
Dodatkowo pojawią się fragmenty Biblii, mity greckie, a także baśnie i legendy istotne dla kultury – zarówno polskiej, jak i światowej. Sama lista lektur obowiązkowych więc nie znika, ale zmienia się sposób jej ustalania. To subtelna, a jednak ogromnie ważna różnica.
Dlaczego uważam, że to dobry krok?
Przyznam szczerze – przekonał mnie jeden, bardzo mocny argument. Współczesne środowisko, w którym dorastają dzieci, jest przesycone informacjami. Żyjemy w czasach, gdy podmiotowość człowieka łatwo zanika, bo codziennie bombardują nas setki komunikatów, memów, filmów i wiadomości. Młodzi ludzie są w tym zanurzeni od najmłodszych lat. I choć mają dostęp do wiedzy, często gubią sens tego, co robią.
Rolą szkoły nie jest dziś już tylko „przekazywanie materiału”, ale przede wszystkim wzmacnianie podmiotowości ucznia. Potrzebujemy mądrego dialogu, relacji opartych na zaufaniu i wsparciu. Trzeba pomagać młodym ludziom zrozumieć, po co w ogóle uczą się języka polskiego, co może im dać literatura, i że książka może być dla nich narzędziem samorozwoju, a nie tylko kolejnym punktem w zeszycie.
Gdy lektura jest narzucona odgórnie, bez możliwości rozmowy i wpływu na wybór, dziecko często traktuje ją jak obowiązek do „odhaczenia”. A wtedy pojawia się to, co doskonale znamy: stres, kombinowanie ze streszczeniami, unikanie czytania. Jeśli jednak damy uczniom realny wpływ na to, co znajdzie się wśród obowiązkowych pozycji, myślę, że zmieni się też ich nastawienie. Zamiast oporu, pojawi się ciekawość i poczucie, że to ich głos ma znaczenie. Mam nadzieję, że tak właśnie się stanie.
Zamiast przymusu – zaproszenie do czytania
W moich szkolnych czasach czytanie lektur często przypominało wyścig z czasem. Wszyscy wiedzieli, że nie chodzi o to, żeby coś przeżyć i zrozumieć, tylko żeby „zdążyć do sprawdzianu”. Współczesna szkoła może to zmienić – i właśnie dlatego popieram te zmiany.
Elastyczność w doborze lektur daje szansę, by nauczyciel mógł dopasować książkę do grupy, a nawet do konkretnego momentu w roku szkolnym. Wyobrażam sobie, że klasa może wspólnie zdecydować, że wiosną przeczytają powieść o przyjaźni i dorastaniu, a jesienią – coś, co porusza temat rodziny lub wyzwań życiowych. W ten sposób lektura przestaje być przykrym obowiązkiem, a staje się punktem wyjścia do rozmowy o tym, co naprawdę ważne.
Czy to oznacza, że dzieci będą czytać mniej? Nie. Będą czytać mądrzej. I choć zmiana dotyczy jedynie sposobu ustalania listy, a nie samej liczby lektur, to dla mnie różnica jest kolosalna. Bo literatura powinna otwierać, a nie zamykać.
Zobacz też: Na pierwszym zebraniu w szkole usiądę cichutko z tyłu. Koszmar z zeszłego roku nie może się powtórzyć