Marsz Niepodległości to nie miejsce dla dzieci. „Moje pójdą, to nie wasz interes”
Wiem, że nie wszystkim się to spodoba, ale nie zamierzam milczeć. Dla mnie Marsz Niepodległości to lekcja patriotyzmu, a nie powód do wstydu.

Piszę ten list, bo w tym roku znów usłyszałam, że „Marsz Niepodległości to nie miejsce dla dzieci”. Że to niebezpieczne, że tam są ludzie z nienawiścią w oczach, że dziecko może się bać albo przesiąknąć „złą energią”. A ja się pytam – skąd to wszystko?
Chcę, żeby moje dzieci kochały Polskę, a nie tylko znały hymn z pamięci
Byłam na Marszu kilka razy z mężem i nigdy nie widziałam tego, o czym tyle się mówi. Widziałam rodziny, ludzi z flagami, starszych panów w mundurach, dziewczyny z biało-czerwonymi wstążkami we włosach. Widziałam łzy wzruszenia, kiedy śpiewaliśmy hymn.
Nie chcę, żeby moje dzieci poznawały Polskę tylko z podręcznika. Chcę, żeby zobaczyły, że bycie Polakiem to powód do dumy, że można to świętować wspólnie, że można głośno mówić „kocham mój kraj” bez wstydu. Uczę je, że patriotyzm to nie krzyk ani nienawiść, tylko szacunek do historii, ludzi i symboli.
Marsz Niepodległości to dla nas rodzinne święto
Mam dwóch synów – 7 i 9 lat. Chcę, żeby dla nich to była tradycja: że 11 listopada ubierają się w biało-czerwone czapki, biorą małe flagi i idziemy razem. W zeszłym roku starszy sam poprosił, żebym przypięła mu kotylion. Wtedy zrozumiałam, że to działa.
Nie idziemy tam po to, żeby się komuś przeciwstawiać. Idziemy, żeby pokazać dzieciom, że Polska to wspólnota – mimo różnic, mimo tego, co mówią w telewizji. To jest nasz sposób na uczczenie Dnia Niepodległości. Nie pijemy wtedy kawy w galerii handlowej, nie oglądamy kolejnych wiadomości o politykach. Wychodzimy na ulicę, razem z innymi rodzinami, żeby śpiewać, rozmawiać, czuć dumę.
Rozumiem, że niektórzy widzą Marsz inaczej. Ale jeśli ktoś raz był tam naprawdę, a nie oglądał tylko fragmenty z telewizji, to wie, że większość ludzi przychodzi z sercem, a nie z agresją.

Nie wstydzę się patriotyzmu, uczę go po swojemu
Najłatwiej oceniać z kanapy. Wiele osób mówiło mi, że jestem „nieodpowiedzialna”, że „narażam dzieci”, że „faszyzm to nie patriotyzm”. Ale ja nie chcę, żeby moje dzieci dorastały w świecie, w którym miłość do kraju trzeba tłumaczyć. Nie uczę ich nienawiści, tylko pamięci o przeszłości i dumy z tego, kim są.
Patriotyzm to też codzienne rzeczy – pomaganie sąsiadowi, troska o przyrodę, mówienie prawdy. Ale od święta chcę, żeby dzieci zobaczyły, jak tysiące ludzi idą razem w jednym celu. Żeby czuły, że to coś więcej niż dzień wolny od szkoły.
Nie zamierzam nikogo przekonywać. Każdy ma prawo świętować po swojemu albo wcale. Ale proszę, nie oceniajcie mnie za to, że chcę przekazać dzieciom wartości, w które wierzę. Bo to, jak wychowuję swoje dzieci, naprawdę nie jest wasz interes.
Joanna
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Toksyczni rodzice uparcie powtarzają tych 10 zdań. Dla dziecka to jak wyrok na całe życie