Maść dla dzieci z Rossmanna działa na usta lepiej niż kultowa maska. Taka tubka wystarczy na długo
Silny wiatr, słońce i przesuszająca szminka. Tyle wystarczyło, żeby moje usta zaczęły przypominać papier ścierny. Próbowałam drogich balsamów, peelingów, olejków. Nic nie działało. Uratowała mnie dopiero kultowa maść dla niemowląt.

Moje usta były w opłakanym stanie. Tak popękane, że przez cały dzień nie miałam najmniejszej ochoty się uśmiechać. Wcześniej próbowałam wszystkiego, co tylko miałam pod ręką. W ruch poszły nawilżające pomadki w kilku wersjach, olejek różany, nawet peeling z drogerii, za który zapłaciłam prawie 50 zł. Efekt? Znikomy.
Ratunek dla ust z dziecięcej kosmetyczki. Bepanthen już ze mną zostaje
Byłam tak zdesperowana, że już prawie zamówiłam maskę do ust, o której mówią wszyscy, ale powstrzymała mnie jej cena – 115 zł za opakowanie. Na szczęście, w trakcie researchu trafiłam na komentarz o maści Bepanthen Baby. Pomyślałam, że nie mam nic do stracenia. Przecież prawie każda mama miała ją kiedyś w swojej torebce albo w łazience, a ja też mam w domu kilkuletniego synka. Niebieska tubka od dawna leżała w naszej szufladzie.
Bepanthen Baby to krem, który do tej pory kojarzył mi się wyłącznie z pielęgnacją niemowląt. Używałam go przy odparzeniach i suchych plamkach na buzi mojego synka. Nigdy jednak nie pomyślałam, że sama mogłabym po niego sięgnąć. Zrobiłam to – i wcale nie żałuję. Okazało się, że ta niepozorna maść ma znacznie szersze zastosowanie.
Doskonale sprawdza się także u dorosłych – zwłaszcza tych z wrażliwą i skłonną do podrażnień skórą jak moja. Już po kilku dniach regularnego stosowania zauważyłam u siebie ogromną różnicę. Bepanthen Baby uratował moje spierzchnięte usta. Według producenta działa na dwa sposoby:
- chroni skórę przed działaniem niekorzystnych czynników, takich jak wiatr, mróz, słońce czy przesuszone powietrze,
- regeneruje naskórek dzięki zawartości pantenolu.
Właśnie dlatego nie wychodzę bez niego z domu
Za co jeszcze pokochałam ten produkt? Przede wszystkim za to, że nie podrażnia mojej skóry – jest bezzapachowy, nie zawiera barwników ani konserwantów. Można go używać nawet kilka razy dziennie, bez obawy o nadmierne obciążenie skóry. A co najważniejsze – działa. Usta przestały piec, zrobiły się miękkie, gładkie, w końcu zaczęły się goić.
Jak to możliwe? Maść tworzy ochronną warstwę, ale nie klei się jak niektóre balsamy do ust. Idealnie sprawdza się na noc – nakładam grubszą warstwę przed snem i budzę się bez suchych skórek. Stosuję ją też w ciągu dnia, jako „ratunek”, gdy czuję, że coś zaczyna się dziać.
Maść jest też niesamowicie wydajna. Tubka kosztuje ok. 30 zł, ale wystarcza na wiele tygodni codziennego stosowania. A jeśli coś zostanie – można ją wykorzystać na wiele innych sposobów.
Bepanthen świetnie sprawdza się także na przesuszoną skórę dłoni (a wiadomo, jak często myjemy ręce przy dzieciach), na łokcie, kolana czy drobne zadrapania z placu zabaw. Dlatego już nie wyjmuję go z torebki, a drugą tubkę trzymam w domu „na wszelki wypadek”. Bo czasem najlepsze kosmetyki to nie te z luksusowymi etykietami, ale te najprostsze, które znamy od lat.