Moje dziecko ma dość szkoły w połowie września. Psycholodzy ostrzegają przed plagą
Już w połowie września coraz więcej dzieci mówi, że nie chce chodzić do szkoły. Psycholodzy biją na alarm – to nie lenistwo, ale pierwszy objaw wypalenia szkolnego.

Już nie tylko dorośli skarżą się na wypalenie. Coraz częściej to nasze dzieci mają dość szkoły, zanim rok szkolny na dobre się zacznie.
Zaskakujące wyznanie mojego dziecka
Nie spodziewałam się tego zdania tak szybko. „Mamo, ja już nie chcę chodzić do szkoły” – usłyszałam od swojego dziecka zaledwie dwa tygodnie po rozpoczęciu roku. Nie chodziło o lenistwo czy brak chęci do nauki, ale o zmęczenie, presję i poczucie, że codzienność w szkolnej ławce wysysa z niego całą energię. Patrzyłam na jej przygaszoną twarz i wiedziałam, że to nie jest zwykła niechęć. To było coś więcej.
Dopiero wtedy zaczęłam czytać o wypaleniu szkolnym. Psychologowie mówią wprost: coraz młodsze dzieci doświadczają objawów, które do niedawna kojarzyły się wyłącznie z pracą zawodową dorosłych.
Czym właściwie jest wypalenie szkolne?
Wypalenie szkolne to stan przewlekłego zmęczenia, utraty motywacji i poczucia sensu, który pojawia się u dzieci i nastolatków w związku z nauką. Objawia się brakiem chęci do chodzenia do szkoły, spadkiem energii, problemami z koncentracją czy drażliwością.
Psychologowie dodają, że dzieci często same nie potrafią nazwać tego, co czują. Zamiast mówić: „jestem wypalony”, skarżą się na bóle brzucha, głowy, znużenie albo narastającą frustrację. My, rodzice, możemy pomyśleć, że to zwykłe marudzenie. Ale jeśli taki stan trwa tygodniami, warto się zatrzymać i przyjrzeć bliżej.
Dlaczego dzieci mają dość szkoły?
Powodów jest wiele. Dzieci od pierwszych klas mierzą się z ogromnymi wymaganiami: zadania domowe, sprawdziany, presja ocen. Do tego dochodzi przeładowany plan lekcji, a po nim zajęcia dodatkowe, korepetycje, treningi. Znam rodziców, których dzieci wracają do domu o 18:00 i dopiero wtedy zaczynają odrabiać lekcje.
Nie możemy też zapominać o czynniku społecznym. Relacje z rówieśnikami, rywalizacja, presja, by być najlepszym – to ogromne obciążenie psychiczne. A media społecznościowe tylko to potęgują. Dzieci porównują się nie tylko w klasie, ale i w sieci.
Trend, o którym mówi się coraz głośniej
Jeszcze kilka lat temu mało kto używał pojęcia „wypalenie szkolne”. Dziś staje się ono coraz częściej tematem rozmów na zebraniach, w gabinetach psychologów i w mediach. Widać wyraźny trend – dzieci zaczynają mówić o zmęczeniu edukacją tak samo, jak dorośli o wypaleniu zawodowym.
Kiedy rozmawiam z innymi mamami, słyszę te same historie: dzieci płaczące wieczorem, że nie chcą iść jutro do szkoły, nastolatki, które tracą sens w nauce, mimo że jeszcze niedawno miały pasję i ambicje. To już nie są pojedyncze przypadki – to zjawisko pokoleniowe.
Jak rozpoznać pierwsze sygnały?
Jeśli dziecko codziennie mówi, że boli je brzuch, że jest zmęczone, że szkoła „nie ma sensu” – to mogą być pierwsze czerwone flagi. Warto też zwrócić uwagę na:
- spadek energii i chęci do ulubionych dotąd aktywności,
- drażliwość i wybuchy złości,
- problemy ze snem,
- narastającą niechęć do rozmów o szkole.
Niektóre dzieci stają się perfekcjonistami, bo wierzą, że tylko najlepsze oceny dadzą im poczucie wartości. Inne wręcz przeciwnie – odpuszczają wszystko, bo czują, że i tak nie dadzą rady.
Czytaj też: Psycholog: jeśli twoje dziecko robi to codziennie po szkole, to sygnał alarmowy
Co możemy zrobić jako rodzice?
Nie mamy wpływu na cały system edukacji, ale mamy wpływ na codzienność naszych dzieci. Najważniejsze, by z nimi rozmawiać. Nie oceniać, nie wyśmiewać, nie porównywać, tylko słuchać. Czasem wystarczy zapytać: „Jak się czujesz? Co cię męczy?” i pozwolić dziecku mówić bez przerywania.
Drugim krokiem jest odpuszczanie. Może warto zrezygnować z części zajęć dodatkowych, żeby dziecko miało czas na odpoczynek, nudę, zwykłą zabawę? To nie jest strata – to inwestycja w jego zdrowie psychiczne.
Nie bójmy się też szukać pomocy specjalisty. Spotkanie z psychologiem szkolnym albo prywatnym to nie wstyd. To sygnał, że traktujemy emocje naszego dziecka poważnie.
Dlaczego ten temat mnie dotyka?
Kiedy widzę, jak moje dziecko zmaga się z presją, przypominam sobie siebie sprzed lat. Ja też czułam, że szkoła to niekończący się maraton, w którym trzeba być zawsze najlepszą. Dziś, jako dorosła, wiem, że warto było w pewnym momencie zwolnić, ale wtedy nikt nie dawał mi na to przestrzeni.
Nie chcę, żeby moje dziecko miało poczucie, że musi się ścigać kosztem swojego zdrowia. Wolę, żeby było szczęśliwe, niż miało same piątki w dzienniku.
Wypalenie szkolne – temat, którego nie możemy lekceważyć
Wypalenie szkolne to nie moda ani wymysł. To realny problem, który dotyka coraz więcej uczniów. Jeśli jako rodzice zbagatelizujemy pierwsze sygnały, możemy obudzić się za późno – gdy dziecko zamknie się w sobie, straci wiarę w siebie albo rozwinie problemy ze zdrowiem psychicznym.
Szkoła powinna być miejscem nauki i rozwoju, ale też przestrzenią do bycia sobą. A naszym zadaniem jest przypominać dzieciom, że nie muszą być idealne, żeby zasługiwać na miłość i wsparcie.
Mamy do czynienia z nowym pokoleniem – bardziej świadomym, ale i bardziej obciążonym. Wypalenie szkolne to sygnał, że czas poważnie porozmawiać o tym, jak wygląda edukacja naszych dzieci. I że ich emocje są równie ważne jak oceny na świadectwie.
Zobacz także: Dlaczego nastolatki robią kanapki w słuchawkach? Psycholog wyjaśnia