Reklama

Gdy tradycja spotyka się z prawdziwymi emocjami

Przez lata Wigilia kojarzyła mi się z jedną, sztywną sceną: wszyscy wstają, każdy czeka na swoją kolej, padają „ładne słowa”, a dziecko – mimo że nie rozumie konwencji – powinno grzecznie podać opłatek i odwzajemnić życzenia. Taki rodzinny teatr dobrych manier.

Aż nadszedł moment, w którym moje dziecko – jedno zdanie, cicho, prawie niesłyszalnie – powiedziało: „Nie chcę tego robić”. I wtedy poczułam coś, czego wcześniej w sobie nie słyszałam: zrozumienie. I ogromną ulgę, że wreszcie ktoś w tej rodzinnej scenie wypowiedział to, o czym od lat sama myślałam.

Dlaczego dzieci nie chcą łamać się opłatkiem?

Dzieci nie są aktorami, nie czują potrzeby podtrzymywania tradycji „bo tak wypada”. Jeśli odmawiają łamania się opłatkiem, zwykle kryje się za tym coś więcej niż „foch”. Czasem chodzi o wstyd: stoimy naprzeciwko siebie, patrzymy sobie w oczy, próbujemy być poważni i wzruszeni na zawołanie. Czasem o napięcie: wokół panuje oczekiwanie, dorosłym drżą ręce o niedoprawiony barszcz i polityczne żarty wujka, a dziecko po prostu czuje tę atmosferę. A czasem – i o tym mówi się najmniej – to zwykłe poczucie nienaturalności. Bo jak w kilka sekund powiedzieć komuś „wszystkiego dobrego”, kiedy na co dzień mijamy się w biegu i brakuje nam wspólnego czasu?

Moje dziecko od lat sygnalizowało dyskomfort, ale ja – trochę ze strachu przed oceną rodziny, trochę z siły tradycji – powtarzałam: „To tylko chwila, zrób to dla babci”. Dziś już wiem, że robiłam to bardziej dla swojego spokoju niż z troski o jego emocje.

Rodzicielskie „odpuszczanie” też bywa prezentem

Gdy wreszcie powiedziałam: „Nie musisz. Możesz być obok”, zobaczyłam w oczach mojego dziecka ulgę, jakby zdjęto z niego ciężar oczekiwań. Wigilia nie stała się przez to mniej rodzinna, mniej ciepła, mniej świąteczna. Wprost przeciwnie – po raz pierwszy poczułam, że jest w niej miejsce na autentyczność.

Dziecko usiadło obok, słuchało życzeń, przytuliło się, kiedy miało ochotę. Bez przymusu, bez napięcia, bez teatralnych gestów. I dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wiele dajemy dzieciom, kiedy pozwalamy im być sobą również w chwilach, które my uważamy za „tradycyjne”, „ważne” czy „obowiązkowe”.

„Ale co powie rodzina?” – czyli największy strach rodziców

Bałam się reakcji bliskich. Bałam się pytań i szeptów. I oczywiście – znalazły się osoby, które spojrzały pytająco: „Jak to? Nie łamie się opłatkiem?”. Odpowiadałam spokojnie: „Nie czuje się z tym dobrze. To jego decyzja i ja ją szanuję”. Wtedy odkryłam coś zaskakującego. Większość dorosłych… przyjęła to bez większych emocji. Kilka osób powiedziało nawet, że zazdroszczą dzieciom tej odwagi, bo sami przez lata robili w Wigilie rzeczy, których nie lubili, tylko dlatego, że tak wypadało.

Wartość tradycji nie tkwi w przymusie

Mam wrażenie, że przez długi czas my – rodzice – próbowaliśmy wpasować dzieci w tradycje, zamiast tradycje dostosować do dzieci.

A przecież łamanie się opłatkiem ma symbolizować bliskość, szacunek i dobre słowo. Nic z tych rzeczy nie rodzi się z przymusu. Jeśli moje dziecko wybiera bycie obok, patrzenie, słuchanie, przytulenie w odpowiednim momencie – to jest jego sposób przeżywania Świąt. Równie wartościowy jak „klasyczna” forma.

Zamiast przymusu – alternatywy, które budują więź

W naszej rodzinie pojawiły się inne, bardziej naturalne dla dzieci rytuały:

– napisaliśmy sobie krótkie życzenia na małych karteczkach i wrzuciliśmy je do wspólnej szkatułki,

– każde z dzieci mogło powiedzieć tylko jedno zdanie, jeśli chciało,

– wprowadziliśmy moment wdzięczności, w którym każdy mógł podzielić się tym, co w mijającym roku było dla niego dobre.

I nagle Wigilia z obowiązku stała się Wigilią z wyboru.

Dziś mówię to głośno: nie zmuszam i nie będę

Moje dziecko pokazało mi, że tradycje nie muszą boleć. Nie muszą być sztywne. Nie muszą być takie same jak 20 czy 50 lat temu. Mogą oddychać razem z nami, zmieniać się, ewoluować. Mogą być bardziej o relacji niż o scenariuszu. Dlatego już nie zmuszam do łamania się opłatkiem. I nie czuję przez to mniejszej „świąteczności”.

Wręcz przeciwnie – mam wrażenie, że dopiero teraz uczymy się przeżywać Boże Narodzenie naprawdę: po swojemu, z szacunkiem do siebie nawzajem. Bo największym prezentem, jaki możemy dać dzieciom, jest pozwolenie im być sobą. Nawet – a może szczególnie – przy wigilijnym stole.

Reklama
Reklama
Reklama