Reklama

Pani Monika do dziś nie może się otrząsnąć z tego, co usłyszała od córki po powrocie z kolonii nad morzem.

Reklama

– Moja córka ma 10 lat. Opowiedziała mi, że podczas tzw. chrztu kolonijnego kazano dziewczynkom jeść pianki marshmallow z kolana syrenki. „Syrenką” była opiekunka przebrana w brokatowy strój i perukę. A chłopcy musieli robić to samo, tylko u „Neptuna” – opiekuna z doczepioną brodą. Kiedy zapytałam córkę, jak to wyglądało, powiedziała: „mamo, musiałam pocałować panią w kolano”. I zaczęła płakać – mówi kobieta.

Nie była jedyną zaskoczoną matką.

„To miało być śmieszne? Bo dla mojego syna nie było”

Chrzty kolonijne to wciąż popularna praktyka – szczególnie na koloniach organizowanych przez lokalne stowarzyszenia, kluby sportowe czy parafie. Mają być formą „pasowania” na pełnoprawnego uczestnika wyjazdu. Ale tak naprawdę są powodem traum i skarg.

– Mój syn wrócił z kolonii i nie chciał rozmawiać. Dopiero po kilku dniach wyznał, że w czasie chrztu musiał klęczeć, a starsi koloniści malowali mu twarz ketchupem i musztardą. Potem miał wyznać miłość opiekunce i zjeść coś z jej ręki. On nie wiedział, jak się zachować. Cała grupa się śmiała, a on się tylko trząsł. I to nie był wstydliwy 11-latek– to był przerażony chłopiec – mówi pan Adam z Białegostoku.

Rodzice, z którymi rozmawiam, przyznają: nie mieli pojęcia, że takie „chrzty” wciąż się odbywają. Dla wielu brzmią jak wspomnienia z lat 90. Nie sądzili, że ten rytuał przetrwał i dosięgnie także ich dzieci.

– Wtedy też było upokarzające, ale nikt nie mówił głośno, że to złe. Teraz rozmawiam z moją córką i nie mogę uwierzyć, że takie coś wciąż jest możliwe. Kto normalny daje dzieciom do zjedzenia ketchup z dżemem? Albo okłada pokrzywami i nazywa to „zabawą”? – pyta pani Katarzyna z Poznania.

Podobne zdanie ma pani Justyna, mama 11-latki:

– Moja córka opowiadała o tym z zażenowaniem. Mówiła, że „starsi się śmiali, więc udawałam, że to śmieszne”. Tylko że to nie była jej decyzja. Była w grupie, pod presją. Jak dziecko ma odmówić, kiedy cała kadra mówi, że to obowiązkowe, że taka tradycja? – pyta retorycznie matka.

Tradycja czy przemoc?

Eksperci i psychologowie od lat ostrzegają: rytuały „chrztu” mają cechy przemocy symbolicznej. Pod przykrywką humoru dzieci stawia się w roli ofiar. Są upokarzane, przymuszane do robienia rzeczy niekomfortowych, czasem obrzydliwych.

Najgorsze, że robią to dorośli, którym dzieci mają ufać.

Organizatorzy kolonii często tłumaczą, że to „przecież tylko zabawa”, „nic złego się nie stało”, „dzieci się śmiały”. Ale śmiech nie zawsze oznacza zgodę. Czasem to jedyny sposób, by przetrwać coś, czego się nie rozumie i co przekracza granice.

Nie trzeba mieć doktoratu z pedagogiki, by zrozumieć, że dzieci nie powinny jeść niczego z czyichś nóg, nie powinny być zmuszane do deklaracji miłości, ani do robienia czegokolwiek, co je zawstydza. Chrzty kolonijne nie mają żadnej wartości wychowawczej. Są reliktem, który – jak wiele innych „tradycji” – powinien przejść do historii.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama