Myślałaś, że obiad nad morzem był drogi? Poczekaj na wrzesień i księgarnię
Paragony grozy z wakacji to tylko przedsmak tego, co czeka rodziców we wrześniu. Bo prawdziwy cios dla domowego budżetu nadchodzi wtedy, gdy w grę wchodzą podręczniki i szkolne wyprawki.

Wakacyjne rachunki z nadmorskich smażalni potrafią wywołać szok. Ale prawdziwy cios dla domowego budżetu czeka nas dopiero we wrześniu – kiedy na stoliku zaczynają lądować podręczniki, ćwiczenia i szkolne wyprawki.
Koniec lata, początek wydatków
Wakacje dobiegają końca, a wraz z nimi kończy się czas, w którym narzekaliśmy na ceny gofrów nad morzem czy kawy w modnej kawiarni w górach. Sama pamiętam, jak w lipcu złapałam się za głowę, płacąc 180 zł za obiad dla czwórki dzieci w nadmorskiej smażalni. Wtedy myślałam, że to absolutny rekord absurdu. Myliłam się. Wystarczyło wejść do księgarni i zapytać o komplet podręczników dla jednej klasy, żeby poczuć, że „paragony grozy” mają swoje prawdziwe oblicze dopiero we wrześniu.
Ile kosztują podręcznik?
Komplet podręczników dla ucznia szkoły średniej to w tej chwili często wydatek przekraczający 800 zł. Do tego dochodzą ćwiczenia, atlasy, lektury, a czasem nawet dodatkowe zeszyty zadań, które nauczyciel uznaje za obowiązkowe. Rodzice dzieci w podstawówkach mają nieco łatwiej – część podręczników finansuje państwo, ale wystarczy kilka „drobiazgów”, by rachunek i tak urósł do kilkuset złotych. W moim domu, gdzie dzieci jest kilkoro, każde wrześniowe zakupy przypominają bardziej ratę kredytu niż zwykły wydatek.
Nie tylko podręczniki
Do podręczników dochodzą oczywiście zeszyty, piórniki, kredki, farby, buty na WF i strój na basen. Wiele szkół wymaga również opłat na radę rodziców, ubezpieczenia, a czasem składek klasowych. Kiedy podsumowałam wszystkie wrześniowe wydatki na edukację moich dzieci, wyszło mi, że jeden miesiąc szkoły kosztuje nas więcej niż dwutygodniowy urlop w górach. To jest właśnie ten moment, w którym człowiek orientuje się, że „drogi obiad nad morzem” to tylko preludium do tego, co czeka jesienią.
Dlaczego tak drogo?
W rozmowach z innymi rodzicami przewija się jedna myśl: „Dlaczego wciąż musimy kupować tak wiele nowych książek?”. Zmieniające się podstawy programowe, inne wydania, konieczność dostosowania materiałów do wymogów szkoły – wszystko to sprawia, że podręczniki rzadko kiedy można przekazać młodszemu dziecku.
Jeszcze kilka lat temu w moim domu funkcjonowała tradycja, że starsza siostra zostawiała książki młodszemu bratu. Dziś to już niemożliwe, bo co roku okazuje się, że „program się zmienił” albo „ta edycja jest już nieaktualna”.
Rodzic w roli księgowego
Wrzesień uczy rodziców zarządzania budżetem w sposób, którego nie uczy żadna szkoła. Rozkładamy wydatki na raty, szukamy używanych podręczników w internecie, umawiamy się ze znajomymi na wymianę książek. Sama co roku tworzę w telefonie arkusz, w którym zapisuję, ile już zapłaciłam, ile jeszcze zostało i gdzie mogę zaoszczędzić. To taka moja „wrześniowa matematyka”, której wynik i tak zawsze okazuje się wyższy, niż zakładałam.
Cena edukacji a nasze wybory
Patrząc na rachunki, które zostawiam w księgarniach i sklepach papierniczych, coraz częściej myślę, że w Polsce edukacja publiczna tylko z nazwy jest darmowa. Realnie kosztuje rodziców tysiące złotych rocznie. I choć nie zrezygnuję z żadnej książki czy ćwiczeń, bo wiem, że to inwestycja w przyszłość moich dzieci, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że system jest tak skonstruowany, by to rodzic zawsze musiał sięgnąć głębiej do portfela.
Paragony grozy z wakacji stały się internetowym memem – śmiejemy się z 40 zł za rybę czy 25 zł za gałkę lodów. Ale prawdziwy dramat zaczyna się, gdy wracamy do codzienności i musimy zmierzyć się z cenami podręczników i szkolnych wyprawek. Bo o ile wakacyjny rachunek można jeszcze wrzucić w ramkę jako anegdotę, to wrześniowe zakupy edukacyjne są obowiązkowe i bolesne. I nikt z nas, rodziców, nie może ich ominąć.
Zobacz także: Nowy zwyczaj na rozpoczęcie roku szkolnego: nauczyciele dają dzieciom upominki. Co na to rodzice?