Na all inclusive w Turcji czułam się jak dojna krowa. Wstyd, jak żerują na rodzinach
All inclusive ma kojarzyć się z beztroską, pełnym brzuchem i wakacjami bez dodatkowych kosztów. Tymczasem coraz więcej turystów wraca z poczuciem, że ktoś próbuje ich naciągnąć. Tak było w przypadku naszej czytelniczki, która pierwszy raz pojechała z rodziną do Turcji i przeżyła rozczarowanie.

Pojechaliśmy na wakacje do Turcji z wielkimi oczekiwaniami. All inclusive miało być gwarancją spokoju – dzieci szczęśliwe, bo jedzenie i atrakcje dostępne przez cały dzień, a my z mężem w końcu trochę wytchnienia. Myślałam, że wystarczy założyć opaskę na rękę i mogę zapomnieć o portfelu.
Dwa lata odkładaliśmy na ten wyjazd. Chciałam, żeby to były wakacje, w których nie liczymy każdej złotówki i nie biegamy z kanapkami z domu jak nad Bałtykiem – piszę to bez wstydu, bo taka była nasza motywacja.
Pułapka dla rodziców
Pierwszego dnia wszystko wyglądało bajkowo. Basen, zjeżdżalnie, muzyka, drinki. Ale gdy dzieci podbiegły podekscytowane, że obok postawiono stoisko z lodami, zaczęły się schody. Okazało się, że te lody… nie wchodzą w pakiet.
Byłam w szoku. Przecież zapłaciliśmy za all inclusive. W folderach i na stronie hotelu było napisane: „lody dla dzieci dostępne w ciągu dnia”. Tyle że przy barze z przekąskami – faktycznie były darmowe. Ale te, które widziały dzieci – kolorowe, pięknie wystawione przy basenie – kosztowały dodatkowo.
Trudno było im to wytłumaczyć. One widziały dzieciaki z innych krajów, które dostawały rożki i sorbety, i nie rozumiały, dlaczego ja nagle każę im wracać do baru po zwykłego loda z automatu.
Rodzinny portfel pod ostrzałem
I tak było niemal wszędzie. Obok zjeżdżalni – wata cukrowa, popcorn. Obok plaży – dmuchane materace i „specjalne napoje”. Wszystko oczywiście dodatkowo płatne. A dzieciaki kuszone na każdym kroku.
Zamiast relaksu, miałam codziennie negocjacje z dziećmi. Czułam się jak chodzący bankomat. I co gorsza – jakby hotel celowo ustawił te wszystkie stoiska tak, by najmłodsi nie mogli ich przeoczyć.
Mąż próbował mnie uspokajać: „Przecież to wakacje, odpuść, kup im”. Ale mnie nie chodziło o same pieniądze – tylko o zasady. Jeśli sprzedają nam all inclusive, to oczekuję, że to będzie faktycznie wszystko w cenie, a nie pół dnia spędzone na unikaniu stoisk jak w centrum handlowym.
Zamiast odpoczynku – poczucie bycia naciąganą
Pod koniec pobytu miałam wrażenie, że ktoś specjalnie żeruje na rodzinach z dziećmi. Bo przecież wiadomo – rodzic w końcu ulegnie. Nie będzie patrzył na płaczące dziecko, które widzi, że inne mają kolorowego loda, a ono musi iść po tego „gorszego”.
Wróciłam zmęczona i z poczuciem, że dałam się zrobić w balona. All inclusive? Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduję się na taki wyjazd.
Zobacz także: Po 8 dniach na all inclusive usłyszałam od dziecka 4 słowa. Opadły mi ręce