Na polskich kempingach rządzą dzieci. „Biegały z młotkiem, a rodzice biesiadowali w najlepsze”
Miał być relaks na łonie natury. Skończyło się na zbieraniu śmieci i zastanawianiu się, gdzie podziali się dorośli. „To nie był dziecięcy wybryk, to był rozbój w biały dzień” – pisze Malwina po powrocie z kempingu.

Malwina, mama dwójki dzieci i fanka caravaningu, długo czekała na ten urlop. Spakowali przyczepę, wybrali kemping na Mazurach i nastawili się na relaks. To miał być czas offline, bez bodźców, blisko natury.
Nie przewidziała jednego: że tuż obok zaparkują dwie inne rodziny z gromadką dzieci, które w ciągu kilku godzin zamienią spokojną przestrzeń w tor przeszkód.
„Z przyczep wysypały się dzieciaki, wszystkie w wieku około 5-10 lat. Rodzice od razu rozstawili stół, otworzyli pierwszą butelkę i świętowali czyjeś urodziny. A dzieci? Dzieci robiły, co chciały” – pisze Malwina w liście do naszej redakcji.
Rodzinny chaos na kempingu? „To była porażka”
Najpierw było strzelanie balonami, które – choć pozornie niewinne – zakończyło się zasypaniem sąsiednich parceli gumowymi odpadkami. Potem pojawiły się ostre klocki rozrzucone po trawie, w które ktoś mógł wdepnąć.
Kulminacją była jednak zabawa z metalowym młotkiem. Tak, dobrze czytacie – z prawdziwym, nie zabawkowym.
„Chłopiec biegał z młotkiem po kempingu, walił w ławki, rozwalał swoje zabawki. Rodzice nie reagowali. My patrzyliśmy na to z niedowierzaniem” – relacjonuje Malwina.
Dopiero po bezpośredniej interwencji jedna z matek wstała od stołu. Nie po to, by przeprosić, ani by uspokoić dzieci. Przyszła sprawdzić, czy ich klocki nie pogubiły się w krzakach.
„Zbieraliśmy resztki tych zabawek z trawy jak śmieci. Bo one były ostre. Mieliśmy dzieci i naprawdę baliśmy się o ich bezpieczeństwo. To nie była grupowa histeria, to była porażka tych rodziców” – tłumaczy Malwina.
Wakacje w Polsce. Gdzie są dorośli, gdy dzieci szaleją?
Kiedy Malwina po raz drugi zwróciła im uwagę, rodzina próbowała obrócić wszystko w żart: „Zaraz przestaną, to dzieci, a nie kibole”. Ale dla niej granica została już dawno przekroczona. „To, że są dziećmi, nie znaczy, że mogą wszystko. Taka wolność to prosta droga do wypadku. A w kempingowej społeczności to po prostu nie działa” – podkreśla.
W geście bezsilności i rozczarowania Malwina zdecydowała, że więcej nie chce dzielić przestrzeni z takimi sąsiadami. „Nie mam ochoty stać obok nich przy przyczepie, nie mam ochoty z nimi rozmawiać”. Następnego dnia po prostu zmienili kemping.
Słowa od redakcji
To nie pierwszy taki list, który trafia do nas po waszych wyjazdach. Rodzice, którzy marzą o odpoczynku, coraz częściej spotykają się z bezradnością wobec cudzych dzieci.
Wspólna przestrzeń – czy to kemping, czy hotel – działa tylko wtedy, gdy wszyscy, także dzieci, znają zasady i się nawzajem szanują. A dorośli biorą za to odpowiedzialność.
Jeśli masz podobne doświadczenia z wakacji – napisz do nas na: redakcja@mamotoja.pl. Chętnie oddamy wam głos.
Zobacz też:
Obcy facet oświadczył się mojej córce przy basenie. Po jej odpowiedzi ścisnęło mnie w żołądku