Nauczycielka: „Dają bransoletkę z Grecji i myślą, że mają mnie z głowy. Piekło zaczyna się tydzień później”
Na pierwszy rzut oka to miły gest: smaczna oliwa i zestaw mydełek. Początek roku szkolnego, uśmiechy, dobre słowa. „A jednak coś tu nie gra” – mówi Ewa, nauczycielka z wieloletnim doświadczeniem. I w tym roku postanowiła przerwać ten „nowy zwyczaj”.

Ewa nie ukrywa, że lubi swoją pracę. Że z większością uczniów ma dobry kontakt, że z niektórymi rodzinami łączy ją zaufanie, a nawet sympatia. Ale są też sytuacje, które – jak sama mówi – odbierają jej radość z zawodu. Jedną z nich opisała w liście, który trafił do naszej redakcji:
„Jeszcze nie rozdam planu lekcji, a już dostaję oliwę z Toskanii, bransoletkę z Grecji albo zestaw naturalnych kosmetyków. W pokoju nauczycielskim słychać szepty: ‘Dostałam ocet truflowy ocet, a ty?”.
To jeszcze nie byłoby niczym złym – gdyby nie to, co dzieje się później.
„Dwa tygodnie po wręczeniu prezentu dostaję wiadomość na Librusie. Czy syn może poprawić sprawdzian poza terminem? Czy mogę nie wstawiać uwagi za gadanie? Czy zrobię dodatkową wycieczkę, bo klasa mnie tak lubi? Nie jestem naiwna. Te prezenty to szantaż emocjonalny w ładnym opakowaniu”.
Nie chodzi o wdzięczność, tylko o wpływ
Oczywiście, wielu rodziców tłumaczy te gesty jako „symboliczne podziękowanie” albo „wyraz sympatii”. Ale Ewa widzi to inaczej:
„Wdzięczność to coś, co wypływa z relacji. A tu jeszcze żadna relacja się nie zdążyła zbudować. To nie jest dziękuję – to bardziej daję, żeby dostać coś w zamian”. I nie jest sama.
W pokoju nauczycielskim temat przewija się coraz częściej – czasem z tego żartują, a czasem przychodzi frustracja. Bo jeśli jedna nauczycielka „weźmie”, a druga „odmówi”, to zaraz zaczynają się porównania, komentarze i oczekiwania.
„Rodzice nieświadomie uczą dzieci, że można sobie zorganizować ocenę lub lepsze traktowanie. To groźny sygnał. I bardzo smutny” – dodaje Ewa.
W tym roku: zero prezentów. I granica dla rodziców
W tym roku Ewa postanowiła postawić sprawę jasno. Przygotowała wiadomość dla rodziców, którą wkrótce opublikuje w dzienniku elektronicznym.
„Drodzy Państwo, dziękuję za każde dobre słowo i zaufanie. W tym roku nie przyjmuję żadnych prezentów. Jeśli chcecie zrobić coś dobrego – przekażcie je na licytację dla schroniska lub innej lokalnej inicjatywy”.
Ewa nawet nie chce myśleć, jaką burzę może tym wywołać. Już teraz cieszy się, że nie ma jej na klasowej grupie na WhatsAppie. A propozycje, żeby „coś zorganizować dla pani”, pojawiały się tam nie raz.
Liczy się z tym, że temat jeszcze wróci. Że trzeba będzie tłumaczyć się z odmowy, może nawet rozmawiać o tym na zebraniu. Ale – jak mówi – nie tego chce uczyć dzieci. I jeśli będzie trzeba, powie to rodzicom wprost.
Dzieci uczą się od nas. Jeśli widzą, że ich mama może „załatwić” poprawkę toskańską oliwą, nauczą się, że trzeba szukać drogi na skróty.
Przyjęlibyście taki prezent na początku roku? Czy potraktowalibyście go jak miły gest, czy raczej próbę wpływu? Piszcie do mnie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: Wychowujemy pokolenie nieboraków. Żenujące zachowanie matki w knajpie mną wstrząsnęło