Nauczycielka ma dość: „12-latki śmieją mi się w twarz”. Wszystko przez 1 decyzję Nowackiej
W liście przesłanym do naszej redakcji doświadczona nauczycielka języka polskiego z dużego miasta wprost pisze, że „odkąd zniesiono obowiązkowe prace domowe, dzieci nie uczą się niczego po lekcjach, a nauczyciel traci jakikolwiek autorytet”. Jej emocjonalny apel to głos wielu pedagogów.

„Uczniowie się śmieją, bo wiedzą, że nic nie muszą”
Nauczycielka, która uczy klasy 6–8, nie kryje rozgoryczenia. „Słyszę od uczniów: proszę pani, nie może mi pani tego zadawać, bo to nie jest obowiązkowe. A jak się uprę i poproszę o powtórzenie materiału w domu, to potrafią się roześmiać. W twarz. Mówią mi, że takie jest teraz prawo i ja ich nie mogę zmusić” – pisze w liście, który dotarł do naszej redakcji.
Od kwietnia 2024 obowiązkowe prace domowe w szkołach podstawowych zostały w praktyce zlikwidowane – zgodnie z decyzją ministry edukacji Barbary Nowackiej. Choć intencją reformy miało być odciążenie dzieci i rodziców, skutki – jak twierdzi autorka listu – są zupełnie inne. „Młodsze klasy może i potrzebowały mniej zadań. Ale moi ósmoklasiści? Oni mają w perspektywie egzamin państwowy, a nie powtarzają materiału, bo przecież nie muszą” – zauważa nauczycielka.
Jej zdaniem największy problem to nie brak zadań, ale utrata jakiejkolwiek dyscypliny. „Nie mamy narzędzi, by wymagać. Jeśli nie ma obowiązkowych prac domowych, uczniowie uznają, że po lekcjach mogą zapomnieć o szkole. A ja mam za mało czasu w tygodniu na przygotowanie ich do egzaminu”.
MEN zapowiada możliwy powrót zadań domowych
Jak wynika z najnowszych doniesień, Ministerstwo Edukacji Narodowej nie wyklucza zmiany decyzji. Prace domowe mogłyby wrócić do szkół już we wrześniu 2025 – ale tylko wtedy, jeśli okaże się, że wyniki egzaminu ósmoklasisty znacząco się pogorszyły. Drugim warunkiem mają być opinie nauczycieli i dyrektorów.
Dla autorki listu to światełko w tunelu. „Może ktoś w końcu nas wysłucha. Bo na razie mam wrażenie, że o szkole mówi się głównie z punktu widzenia dzieci i rodziców. A kto pyta nauczycieli, co myślą?” – pyta retorycznie.
Podkreśla, że wielu jej kolegów i koleżanek z pokoju nauczycielskiego podziela jej odczucia. „Jesteśmy zdemotywowani. Kiedyś dzieci miały szacunek do pracy nauczyciela. Dziś czują się bezkarne, bo wiedzą, że nikt niczego nie może im nakazać. A przecież szkoła to nie tylko komfort, ale też obowiązek”.
Głos nauczycieli: „To nie jest powrót do PRL-u, to minimum”
Autorka listu stanowczo sprzeciwia się narracji, że zadania domowe to relikt przeszłości. „To nie muszą być zeszyty wypełnione po brzegi. Wystarczy krótkie zadanie, pytanie do refleksji, przeczytanie fragmentu tekstu. Ale to wszystko znika, kiedy nie można tego egzekwować. A dzieci przestają się uczyć samodzielności” – pisze.
Zwraca uwagę, że wielu uczniów, którzy dziś lekceważą szkołę, za rok lub dwa trafią do liceum, gdzie nikt już ich nie będzie prowadził za rękę. „Zderzą się ze ścianą i wtedy to my – nauczyciele szkół podstawowych – znów usłyszymy, że nie przygotowaliśmy ich do wyzwań. Ale bez narzędzi nie da się tego zrobić”.
Na koniec listu pojawia się prosta prośba: „Niech ministerstwo zacznie pytać tych, którzy codziennie patrzą dzieciom w oczy. Bo my już nie tylko uczymy – my próbujemy przetrwać”.
Jeśli również chcecie podzielić się swoją opinią – piszcie do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl.
Zobacz też: