Nauczycielka przedszkolna o niepokojącym trendzie: „Zaczyna się, gdy dzieci przestają jeść”
Coraz mniej talerzy na stoliczku, coraz więcej niejadków. A przecież przy wspólnym stole chodzi o coś więcej niż tylko o kalorie i pełny brzuszek.

„Zaczyna się, gdy dzieci przestają jeść” – pisze do nas Ewelina, nauczycielka z Łodzi. „Najpierw mówią: ‘To zostawię, tamto mi nie smakuje’. Po chwili okazuje się, że jedzą suche bułki, serki albo jogurty pitne. A kiedy proponujemy coś innego, reagują płaczem”.
Jak dodaje, problem narasta. „Mamy coraz więcej dzieci, które odmawiają jedzenia podczas wspólnych posiłków. To nie jest fanaberia jednego malucha, tylko trend, który widać w naszych grupach”.
Jedzenie w przedszkolu: nie ma opcji na żądanie
Rodzice często tłumaczą się wygodą. „Słyszymy: ‘proszę mu dać to, co lubi, bo inaczej nic nie zje’. Ale w przedszkolu nie ma cateringu na życzenie” – podkreśla nauczycielka. „Kiedy dziecko dostaje w domu tylko naleśniki z dżemem albo tosty, trudno mu nagle przestawić się na zupę jarzynową czy kanapki z pastą”.
Bywa też, że rodzice pakują maluchowi coś „na wszelki wypadek”, co babcia podaje w szatni. W efekcie dzieci mają batoniki czy słone paluszki i czekają cały dzień tylko na nie. „Taki kilkulatek nie myśli o obiedzie, tylko odlicza, kiedy wreszcie dostanie swoje ciasteczko” – dodaje Ewelina.
„Nie chcemy karać jedzeniem”
Nauczycielka apeluje, by rodzice spojrzeli szerzej. „Nie chodzi o to, żeby dziecko zjadło wszystko do ostatniego kęsa. Chodzi o to, żeby spróbowało, żeby było otwarte. To przy stoliku dzieci uczą się cierpliwości, kultury jedzenia, tego, że czasem trzeba spróbować nowej potrawy”.
Jej zdaniem, jeśli nauczycielka ulegnie, skutki będą trudne do odwrócenia. „Taki maluch, który odmawia i dostaje coś innego, zaczyna się izolować. Widzi, że nie musi robić tego, co inni. A do tego w końcu zniknie ze wspólnych posiłków, bo tak radzą sobie z problemem rodzice” – tłumaczy Ewelina.
Konsekwencje nie tylko zdrowotne
Pedagożka przyznaje, że reakcje rodziców bywają coraz trudniejsze. „Często mają do nas pretensje, że nie zrobiliśmy specjalnie kanapki z masłem. Albo odbierają dzieci z przedszkola przed obiadem. Co ze śniadaniem? Jedzą płatki z mlekiem w domu, albo przychodzą dopiero po śniadaniu i tracą zajęcia”.
Według niej w ten sposób rodzice unikają problemu i dają dziecku cichą zgodę. A przecież brak wspólnych posiłków to nie tylko kwestia kalorii, ale też utrata doświadczenia społecznego – nauki współpracy, cierpliwości i otwartości.
Kilka słów od redakcji
Dlaczego Ewelina do nas napisała? Bo wspólny stół w przedszkolu to coś więcej niż zaspokojenie głodu. To ważny element wychowania – uczy życia w grupie i oswaja z nowymi smakami.
I uwierzcie mi, wiem, co to znaczy mieć w domu niejadka. Czasem wróci z przedszkola głodny jak wilk, a czasem znajdzie coś dla siebie i zje ze smakiem. Wiem też, że jeśli raz nie zje, nic mu się nie stanie. Choć przyznaję – tego nauczyłam się dopiero z czasem.
A jak jest w Waszych placówkach? Czy widzicie podobne problemy? Piszcie do mnie: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: Matki tylko narzekają? A może wmówiono im, że szczęście to matcha na Zbawixie