Reklama

Pamiętam swoje pierwsze dni, kiedy moje dzieci poszły do przedszkola. Byłam przejęta, zestresowana, chciałam wiedzieć wszystko – czy jadły, czy spały, czy ktoś je przytulił, kiedy zatęskniły. Rozumiem więc emocje, które stoją za tymi pytaniami. Ale z rozmów z nauczycielkami i opiekunkami wiem też, że dziś ta troska rodziców przeradza się w coś więcej – w nieustanną kontrolę, która zamiast wspierać, zaczyna przeszkadzać.

Reklama

„Czy on w ogóle coś zjadł?”

Jedna z przedszkolanek opowiedziała mi, że już trzeciego dnia swojej pracy dostała SMS-a od mamy z pytaniem: „Czy mój synek zjadł obiad?”. Myślała, że to wyjątek, pojedynczy przypadek matczynej troski. Szybko okazało się jednak, że to codzienność. Telefon nie przestaje dzwonić, a w skrzynce lądują kolejne wiadomości: „A ile zjadł kromek chleba?”, „Czy wziął dokładkę zupy?”, „Czy pił wodę?”.

Kiedy o tym rozmawiam z nauczycielkami, przyznają, że to ich największy problem ostatnich lat. Rodzice nie pytają już tylko o adaptację, o samopoczucie dziecka. Pytają o każdy szczegół dnia, jakby chcieli prowadzić szczegółowy raport z przedszkola.

Epidemia kontroli

Mam wrażenie, że jesteśmy pierwszym pokoleniem rodziców, które nie tylko odprowadza dzieci do przedszkola, ale chce być w nim razem z nimi – choćby przez aplikację, SMS-a czy telefon. Chcemy wiedzieć, ile minut spały, ile razy były w toalecie, czy naprawdę zjadły brokuła. Tylko że ta potrzeba kontroli ma swoją cenę.

Nauczycielki mówią wprost: to odbiera im czas i uwagę, którą mogłyby poświęcić dzieciom. Zamiast skupić się na grupie, muszą odpowiadać na dziesiątki wiadomości od rodziców. Niektóre przedszkola wprowadziły już zasadę: zero raportów o jedzeniu. Dziecko dostaje posiłek, ma szansę spróbować, a jeśli regularnie coś odrzuca – wtedy wychowawca rozmawia z rodzicem. Ale codzienny spis „co i ile” zaczyna być absurdem.

Co tak naprawdę kryje się za tym pytaniem?

Kiedy patrzę na to z perspektywy mamy, widzę, że często nie chodzi o sam obiad. To pytanie jest symbolem – „czy moje dziecko poradzi sobie beze mnie?”, „czy ktoś zauważy, że czegoś nie lubi?”, „czy jest zaopiekowane?”. To lęk, że bez naszej obecności coś zostanie przeoczone, że dziecko będzie głodne, nieszczęśliwe albo po prostu – zapomniane.

Psycholodzy podkreślają, że kontrola jedzenia jest jednym z najbardziej podstawowych rodzicielskich niepokojów. Wydaje nam się, że jeśli wiemy, ile dziecko zjadło, mamy nad nim władzę i pewność, że będzie zdrowe. A przecież każdy z nas pamięta z dzieciństwa dni, kiedy jadł tylko bułkę albo wypijał kompot zamiast obiadu – i świat się nie zawalił.

Nowa lekcja dla rodziców

Rozumiem więc, że te SMS-y i telefony nie wynikają ze złej woli. To raczej bezradność i próba znalezienia sposobu na kontrolę tego, co tak naprawdę nie jest już w naszych rękach. Tylko że wychowawcy proszą – zaufajcie nam.

Może więc, zamiast pytać: „Czy on zjadł zupę?”, warto zapytać wieczorem w domu: „Co ci dziś najbardziej smakowało?”. Zamiast liczyć kromki chleba – usiąść wspólnie przy kolacji i posłuchać, co dziecko opowie o swoim dniu.

Bo jeśli nie odpuścimy, jeśli będziemy wymagać codziennych raportów, to dzieci szybko nauczą się, że jedzenie staje się kartą przetargową w relacji z rodzicami. A przecież chodzi o coś zupełnie innego – o to, żeby uczyły się samodzielności i zaufania.

Najtrudniejsze nie są dzieci, tylko rodzice

Kiedy rozmawiam z nauczycielkami, słyszę jedno zdanie: „Najtrudniejsze nie są dzieci, tylko rodzice”. I choć brzmi to surowo, rozumiem, co chcą przez to powiedzieć. Dzieci szybko się adaptują, potrafią znaleźć swój rytm, zaprzyjaźniają się. To my, rodzice, mamy z tym większy problem – z odpuszczeniem kontroli i zaufaniem, że nasze dziecko poradzi sobie także bez nas.

Reklama

Może właśnie od tego powinniśmy zacząć nowy rok szkolny – od lekcji dla siebie. Lekcji zaufania.

Reklama
Reklama
Reklama