Reklama

„Muszę czytać z ludzi, w jeden dzień wyłapać ich zwyczaje i charakter. Nie jestem zwykłą nianią, która ma czas poznać dziecko i rodziców, ani animatorką, która zajmuje się dziećmi godzinami” – wyznaje Malwina, która od kilku lat pracuje jako opiekunka na weselach. Jak wygląda taka współpraca?

Reklama

W szczerej wiadomości do naszej redakcji opowiada, co naprawdę dzieje się za kulisami weselnych uroczystości, kiedy rodzice zostawiają dzieci pod jej opieką.

Opiekunka na weselu. Tutaj nie ma nudy

Spotyka się z rodzicami tylko raz – przed weselem, tuż przed imprezą, żeby ustalić najważniejsze sprawy. Jej zdaniem to nie jest praca dla przeciętnej opiekunki – to zawód pełen niuansów, które z jednej strony dają satysfakcję, a z drugiej potrafią wyprowadzić z równowagi.

Malwina zaczęła tę pracę, bo lubi dzieci, ale też ceni sobie swobodę i możliwość zarobku w sezonie ślubnym. „Opiekunka na weselach jest potrzebna wtedy, gdy para ma już dziecko i chce, żeby ktoś się nim zajął, żeby rodzice mogli odetchnąć, bawić się i być spokojni o swoje dziecko” – pisze.

To nie jest praca łatwa, bo często trzeba dostosować się do dynamicznej atmosfery, nagłych zmian i specyficznych oczekiwań. „Przychodzę, witam się z rodzicami, rozmawiam z dzieckiem, bawię się z nim, pilnuję, żeby nic mu się nie stało – wszystko tak, żeby nikt nie czuł się spięty. W końcu to ich wielki dzień” – wyjaśnia Malwina. Ale nie zawsze jest tak różowo.

Kiedy opiekunka staje się ofiarą rodziców

„Najtrudniejsze są sytuacje, kiedy rodzice nie chcą zostawić dziecka naprawdę pod moją opieką, tylko cały czas patrzą mi na ręce” – pisze. Zamiast zaufać, wtrącają się, sprawdzają każdy ruch, komentują i korygują, jakby nie wierzyli, że ktoś inny może dobrze zatroszczyć się o ich pociechę. „Nie ma wtedy mowy o normalnej pracy, a atmosfera staje się napięta. Dziecko to czuje, a moja praca jest nie do wykonania”.

Co ciekawe – jak dodaje Malwina – wcale nie przeszkadzają jej rodzice, którzy na weselu po prostu chcą się bawić. Nawet ci, którzy wypiją kieliszek za dużo albo są zupełnie obojętni.

Bo w tej pracy nie chodzi tylko o pilnowanie dziecka. Chodzi o zaufanie. O to, żeby dorośli naprawdę oddali ster na kilka godzin i cieszyli się dniem – bez presji, bez ciągłego „jak on tam”.

Malwina wie, że nie każdemu się to uda. I nie każdemu chce pomagać.

„Ja nie przychodzę na wesele, żeby przekonywać dorosłych, że potrafię zająć się ich dzieckiem. To nie test, tylko praca. Jeśli ktoś nie potrafi mi zaufać, to niech zostanie z dzieckiem sam”.

A co wy sądzicie o takiej usłudze? Oddalibyście komuś dziecko po jednym spotkaniu – czy jednak nie potrafilibyście odpuścić kontroli, nawet na własnym weselu? Piszcie do mnie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl

Reklama

Zobacz też: „Z rudą noce są wspaniałe” – nuci kilkulatek. To plaża czy dyskoteka? Nad Bałtykiem przeżyłam szok

Reklama
Reklama
Reklama