Nie latam z dziećmi na all inclusive do Egiptu. Wczasy jak z PRL uczą je czegoś cenniejszego
Na pierwszy rzut oka ich wakacje wyglądają jak z PRL-u. Dzieci nie znają all inclusive, widoku palm ani frytek dostępnych przez całą dobę w hotelowej restauracji. A jednak ten list pokazuje, że najpiękniejsze wspomnienia powstają tam, gdzie nie działa Wi-Fi.

„Ani Marysia, ani Gutek nigdy nie byli w hotelu. Nie dlatego, że mnie na to nie stać. Po prostu nie chcę robić tak, jak wszyscy” – opowiada Lena, mama dwójki dzieci, posiadaczka starej przyczepy kempingowej. W świecie, gdzie piękne relacje na Instagramie to synonim udanych wakacji, jej decyzja brzmi jak manifest. „Kiedy zamykają nam przedszkole, pakujemy się do przyczepy. Starej, trochę obitej, ale naszej”.
Wakacje marzeń jak z PRL. „Czasem brakuje czystej łazienki”
Całe lato spędzają na Mazurach. Lena i jej partner na przemian pracują zdalnie lub od czasu do czasu biorą krótki urlop. Pod koniec sezonu planują wyjazd na Kaszuby. Zanim tam dotrą, czeka ich jeszcze wiele przygód. Na kempingu nie zawsze trafiają na czystą łazienkę czy smaczne jedzenie, a klimatyzacji tam na pewno nie ma. Za to jest zapach lasu, mnóstwo dzieci do zabawy i makaron z sosem truskawkowym.
Właśnie takie wakacje wybiera dla swoich dzieci Lena. Czasem trzeba naprawić butlę z wodą, czasem zmywać w misce, czasem przeczekać burzę przy świeczce. Ale to właśnie wtedy, jak pisze, „dzieją się rzeczy ważne”. Bo dzieci, choć bez dostępu do hotelowego Wi-Fi, uczą się rzeczy, których nie pokaże im żaden animator. „Wiedzą, że jeśli się nie umyje naczyń, to nie będzie w czym zjeść, jeśli nie posprzątamy, to nie będzie miejsca do zabawy”.
Dzieci na kempingu poznały spokój. Nie ma tam cappucciny baleriny
Lena przyznaje, że czasem jest ciężko. Wtedy marzy o leżaku i książce albo długim prysznicu bez kombinowania (na niektórych kempingach musisz kupić żetony). Ale te niedogodności dają coś, czego nie da się kupić – czas razem. Bliskość. Poczucie, że są drużyną. I to właśnie z tych wakacji jej dzieci wracają z pełnymi głowami.
Na kempingach nie kupują plastikowych pamiątek i nie znajdą tam pluszowej cappucciny baleriny. Do domu wracają z historiami, które potem słyszy całe przedszkole. Opowiadają o tym, jak tata zgubił klapek w rzece albo jak przez dwa dni nie mieli prądu, bo szalały burze. Wtedy chowali się razem pod jednym kocem i śmiali do łez. „Nauczyłam je, że śniadanie najlepiej smakuje w piżamie” – pisze dumna mama.
„To są nasze wakacje. Nie pod linijkę. Nie pod Instastory”. I trudno się z nią nie zgodzić. Prawdziwa wartość tkwi w relacjach. W byciu razem. W umorusanych buziach, kiełbaskach z ogniska i wspólnych chwilach, które zostaną z nimi na zawsze.
Zobacz też: