Reklama

Sześć lat. Tyle lat jeździłam jako wychowawczyni na kolonie i półkolonie. Zawsze z sercem, z pełnym zaangażowaniem, z przekonaniem, że robię coś ważnego. Ale w tym roku powiedziałam „koniec”. I nie przez dzieci. Przez rodziców.

Reklama

Ten jeden SMS od mamy przelał czarę goryczy

Najbardziej dała mi w kość historia chłopca, który zgubił szczoteczkę do zębów. Normalna sprawa, każdemu się zdarza. Choć to pierwszy przypadek, gdy jeden z moich podopiecznych zgubił coś na trasie pokój – łazienka. Byłam jednak troskliwa i nawet dałam mu radę. Poprosiłam, żeby popytał kolegów, może gdzieś się zawieruszyła.

Miał sprawdzić pod łóżkiem, w torbie, w łazience. A on spojrzał na mnie, jakbym mówiła po chińsku. Po chwili już z płaczem rozmawiał z mamą przez telefon. Pięć minut później dostałam SMS-a. „Proszę kupić nową szczoteczkę dla Alka. Najlepiej taką samą jak miał ze sobą”.

Stałam tam, z tym telefonem w ręku, i zrozumiałam, że już nie chcę. Że coś się zmieniło – nie w dzieciach, ale w nas, dorosłych. Wychowawcy mają być opiekunami, psychologami, logistykami, a teraz jeszcze osobistymi asystentami.

Kiedy rodzice zarządzają na odległość

Zgubił szczoteczkę? Tragedia narodowa. Nudzi się w czasie wolnym? To oczywiście moja wina. Nie zje kotleta? Dramat, do którego musi być zaangażowany sztab dorosłych. Może kotlet był niesmaczny, źle pokrojony albo za zimny. Rodzice doszukują się powodów i winy wszędzie – tylko nie w dziecku, a już na pewno nie w sobie. Tylko gdzie w tym wszystkim jest nauka samodzielności? Gdzie przygoda, radzenie sobie w nieprzewidzianych sytuacjach, jakiś rozwój?

Inny przykład? Proszę bardzo. Rok temu miałam pod opieką chłopca, który bał się ciemności i nie chciał zasypiać bez lampki nocnej. Mama zadzwoniła do mnie… pół godziny po tym, jak dzieci położyły się spać. Zażądała, żebym zapaliła światło i posiedziała przy nim, dopóki nie zaśnie.

Rodzice mają za wysokie wymagania

Tłumaczyłam, że w dużej grupie to nierealne. Że innym dzieciom będzie przeszkadzało światło. Że to niesprawiedliwe i zaraz wszystkie będą udawać, że też potrzebują indywidualnego traktowania. Ale nie. Przez całą noc nie mogłam zasnąć, bo dostawałam wiadomości. Rano znów – telefon z pretensjami.

To już nie jest wychowanie. Na koloniach nie ma miejsca na naukę samodzielności. Rodzice chcą rządzić – i dziećmi, i nami, wychowawcami. Zdalnie. Z wygodnej kanapy. Ja dziękuję. Już nie pojadę. Bo w tej grze wychowawca zawsze przegrywa, a mamy „na łączach” kierują całym obozem.

Pozdrawiam całą redakcję Mamotoja,

Joanna

Napisz do nas na: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz też: Wychowawczyni kolonijna: „Pokolenie Z wyginie. Wystarczyła jedna zasada i zaczęło się piekło”

Reklama
Reklama
Reklama