Reklama

– Pierwszego dnia poszliśmy na kolację. Była ogromna restauracja z bufetami, chyba z pięćdziesięcioma różnymi potrawami. Staliśmy w kolejce po grillowaną rybę, a przed nami polskie małżeństwo. Nakładali sobie wszystko, co było możliwe. Kobieta nałożyła trzy kawałki ryby, dwa kotlety, jakieś warzywa w panierce i turecki ryż, placuszki. A jej mąż to samo, tylko jeszcze więcej. Pomyślałam wtedy: „Wow, muszą być głodni po podróży”.

Reklama

Jedzmy, jakby jutra miało nie być

Koleżanka usiadła z mężem i nastoletnimi dziećmi dwa stoliki dalej. – Oni zjedli po połowie tego, co mieli na talerzach. Resztę zostawili i poszli po deser. Owoce, lokum, baklawa… Znowu nakładali pełne talerze. I znowu zostawili. Mnie aż skręcało, bo w tym hotelu były koty, które chodziły między stolikami i dostawały od kelnerów resztki, ale nawet koty nie dawały rady tego wszystkiego zjeść.

Koleżanka mówiła, że przez cały tydzień widziała to samo. Ludzie, głównie Polacy i Rosjanie, zachowywali się tak, jakby jedzenie miało się skończyć i trzeba było się najeść na zapas. – Rozumiem, że ktoś chce spróbować różnych dań, ale wystarczy wziąć po trochu. Oni brali całe porcje, jakby to było ostatnie jedzenie w ich życiu. A później połowa lądowała w koszu. Obsługa tylko kręciła głowami.

Opowiadała mi też o sytuacji przy basenie. – Siedzieliśmy z mężem, popijaliśmy kawę i patrzyliśmy, jak jedna pani wraca z baru z tacą drinków. Miała cztery różne drinki, w tym dwa takie duże z parasolkami. Postawiła na stoliku, zrobiła im zdjęcie na Instagrama i… wypiła tylko jednego. Reszta została. Kelner musiał zabrać trzy pełne drinki, które poszły do wylania.

Było mi wstyd, że moje dzieci na to patrzą

– Wiesz, co jest w tym najgorsze? – mówiła mi. – Że oni myślą, że jak zapłacili za all inclusive, to wszystko im się należy i mogą marnować. A ja patrzyłam na to, moi synowie patrzyli, i robiło mi się zwyczajnie wstyd. Bo obsługa tam naprawdę ciężko pracowała. Gotowali codziennie dla setek gości, sprzątali stoły, zbierali sterty resztek. A ci ludzie nie mieli za grosz kultury.

Koleżanka przyznała, że najchętniej jadłaby w małych lokalnych knajpkach poza hotelem. – Tam porcje były normalne, a jedzenie świeże i prawdziwe. Nikt nie nakładał sobie pięciu kotletów na raz i nie wyrzucał połowy. Siedziało się, rozmawiało, cieszyło jedzeniem. A w hotelu – no cóż. Wyglądało to jak walka o przetrwanie, choć nikt głodny nie był.

I tak sobie pomyślałam, kiedy mi to opowiadała, że może właśnie dlatego ludzie tak tęsknią za wakacjami w domkach, z własnym jedzeniem i bez tłumów przy bufecie. Bo przynajmniej nikt nie czuje się jak bydło na wybiegu i nie musi patrzeć, jak kilogramy jedzenia lądują w koszu, podczas gdy połowa świata głoduje.


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama