Prowadzę wakacyjny wynajem i zdradzę Wam, którzy turyści są najgorsi. Wcale nie rodzice z dziećmi
Iga od kilku lat wynajmuje turystom domek na Mazurach. Przez jej progi przewinęły się już setki gości – rodziny z dziećmi, emeryci, pary, grupy znajomych. Jak mówi, przez lata zdążyła wyrobić sobie opinię o tym, kto naprawdę potrafi zdemolować weekend. „Nie dzieci, nie niemowlaki, nawet nie rozkapryszone nastolatki” – pisze właścicielka domku na wynajem.

Dzieci płaczą, ale przynajmniej nie demolują
Mam domek na wynajem na Mazurach. Nic nadzwyczajnego – czysto, skromnie, z kominkiem, tarasem i dostępem do jeziora. Wynajmuję od maja do września, października (to zależy od pogody), głównie rodzinom z dziećmi. I od razu powiem: dzieci potrafią być głośne, potrafią zostawić okruchy i pomazane szyby, ale nigdy nie miałam po nich zniszczonego domku.
Rodzice najczęściej są zmęczeni, chcą się przespać, zjeść coś prostego, wieczorem wypić herbatę i dać dzieciom obejrzeć bajkę. Dla mnie to goście idealni. Czasem zostawią rysunek z podziękowaniami, czasem słoik ogórków albo bukiet polnych kwiatów.
Najczęściej przestrzegają zasad. Pytają, gdzie wyrzucić pieluchy, czy można rozpalić ognisko, nie pozwalają dzieciom niszczyć rzeczy. Nieraz usłyszałam: „Oj, przepraszamy, że się tak rozrzuciliśmy!”. A przecież to tylko koc i klocki rozsypane na tarasie.
Czytaj też: „Ostatni raz wynajęłam mieszkanie turystom”. Gdy weszła do środka, coś w niej pękło
Wieczór kawalerski? Dziękuję, nigdy więcej
Za to najgorsze wspomnienia mam z grupami mężczyzn. Przeważnie nie podają prawdy przy rezerwacji – piszą, że przyjeżdżają „na ryby” albo „na odpoczynek w ciszy”. A kończy się na głośnej muzyce, alkoholu, śmieciach i kompletnym braku szacunku.
Najgorzej wspominam ekipę z Warszawy. Sześciu mężczyzn, trzy dni „odpoczynku”. Zostawili po sobie taką liczbę butelek, że musiałam je zwozić taczką. Brudne łóżka, wymiociny przy krzaku, oderwane drzwiczki w łazience. A najgorsze? Zdemolowany grill i nadpalony stół ogrodowy. Bo chcieli „zrobić ognisko jak kiedyś na kolonii”.
Napisałam do nich, że nie oddam kaucji – i usłyszałam, że przesadzam. Że przecież „nic się nie stało”, a „to tylko domek na wsi”. Nie przeprosili, nie zapytali, jak to naprawić. Zero skruchy.
Po takich rezerwacjach myślę, że powinnam ograniczyć rezerwacje do matek. One przynajmniej wiedzą, że jak coś się stłucze, to się zgłasza i przeprasza.
Rodzice nie są problemem. Problemem jest brak kultury
Nie rozumiem, skąd się bierze ta opinia, że to rodzice z dziećmi są problemem. Dla mnie to mit powtarzany przez tych, którzy nigdy niczego nie wynajmowali.
Wiadomo, dzieci płaczą, są żywe, czasem zachlapią łazienkę albo nasypią piachu na łóżko. Ale to wszystko można posprzątać. Tego nie trzeba naprawiać. A jak dzieci zasną, to rodzice siadają z książką i butelką wina. I dziękują, że znaleźli spokojne miejsce.
Z dorosłymi bywa gorzej. Głośni, bezczelni, czasem agresywni. Robią, co chcą, bo przecież „zapłacili”. A potem zostawiają po sobie bałagan i zero odpowiedzialności.
Dlatego dziś, gdy ktoś pyta, czy domek dostępny, zawsze pytam: „A ile dzieci?”. I jeśli słyszę, że dwoje, trzy lata i siedem – oddycham z ulgą.
Bo najgorszy hałas nie przychodzi w pieluchach. Przychodzi z butelką whisky i głośnikiem Bluetooth. I zostaje na długo.
Zobacz także: Zaoszczędziłam na wczasach ponad 3000 zł. Ten trend z PRL-u powinien wrócić do łask