Reklama

Nie wiem, kto pierwszy wrzucił to info do rodzicielskiej grupy na Messengerze, ale z miejsca zawrzało. „Co za propaganda!”, „Znowu nam coś wciskają!”, „Nie po to posyłam dziecko do szkoły, żeby ktoś je tam wychowywał!”. Tyle że ja uważam, że ta „niespodzianka” to jedno z najbardziej potrzebnych działań w polskim systemie edukacji od lat.

Reklama

Co się zmienia we wrześniu? Nowe lekcje i jedno „ale”

Od początku września 2025 roku uczniowie szkół podstawowych i średnich zostaną automatycznie zapisani na lekcje edukacji zdrowotnej. I nie, to nie są dodatkowe zajęcia o tym, że trzeba jeść marchewkę, tylko konkretne, merytoryczne spotkania prowadzone przez przeszkolonych specjalistów.

Mowa będzie nie tylko o zdrowym stylu życia, ale też o dojrzewaniu, relacjach, zdrowiu psychicznym, odpowiedzialności i świadomych wyborach.

To, co wywołało najwięcej emocji wśród rodziców, to brak konieczności zgody na udział dziecka w tych lekcjach – bo zapis jest automatyczny. Jeśli ktoś nie chce, by jego dziecko uczęszczało na te zajęcia, musi złożyć rezygnację na piśmie. Termin? Do 25 września. Po tym czasie rezygnacja nie będzie już możliwa. A jeśli dziecko jest pełnoletnie – to ono samo musi taką decyzję podjąć i również zgłosić pisemnie.

Dzieci naprawdę potrzebują edukacji zdrowotnej

Z perspektywy mamy i dziennikarki parentingowej mogę powiedzieć jedno: polskim dzieciom brak bezpiecznego miejsca do rozmowy o zdrowiu – zarówno fizycznym, jak i psychicznym.

Wielu rodziców zakłada, że szkoła powinna uczyć tylko matematyki i ortografii, a o dojrzewaniu, emocjach, granicach i seksualności powinno się mówić wyłącznie w domu. Problem w tym, że... rzadko się mówi. Albo mówi się nieudolnie. Albo za późno.

Mam wrażenie, że część rodziców nadal żyje w przekonaniu, że milczenie ochroni dzieci przed światem. Ale milczenie nie chroni – ono zostawia dzieci na pastwę TikToka, grup na Whatsappie i filmików od rówieśników. Tam nie ma faktów, są mity, półprawdy i sensacja.

Dlatego tak bardzo wierzę w te lekcje – bo są szansą na to, żeby dzieci dowiedziały się, co jest normalne, a co niepokojące. Żeby nauczyły się mówić „nie”, rozpoznawać presję rówieśniczą i zadbać o siebie w sytuacjach, których – niestety – nie da się wykluczyć.

Rodzice w rozkroku. Zrezygnować czy pozwolić?

Zdaję sobie sprawę, że temat budzi kontrowersje. Wystarczy zerknąć na fora, komentarze pod postami MEN czy opinie w popularnych grupach edukacyjnych. „To indoktrynacja”, „Zabierają rodzicom prawo do wychowywania dzieci”, „Znowu gender i ideologia”.

Tyle tylko, że nikt nie mówi, o czym dokładnie mają być te lekcje. A jeśli ktoś już sprawdzi podstawę programową, to widzi, że są tam treści, które powinny być oczywistością: jak rozpoznać przemoc, jak dbać o zdrowie psychiczne, jak rozmawiać o granicach w relacjach.

Jako mama – nie widzę w tym nic strasznego. Jako dziennikarka – widzę ogromny potencjał. Może w końcu ktoś powie mojemu synowi, że nie musi być „twardzielem”, a mojej córce, że nie musi znosić niechcianych komentarzy, żeby „nie robić afery”.

Oczywiście, decyzja o rezygnacji z zajęć należy do rodziców i uczniów. Ale jest nieodwołalna – raz złożony wniosek oznacza brak możliwości powrotu na lekcje w tym roku szkolnym. I warto o tym pamiętać. Może więc lepiej poczekać, zobaczyć, jak wygląda pierwsza lekcja, porozmawiać z dzieckiem?

Bo szczerze wierzę, że te zajęcia mogą nie tylko nauczyć, ale też uratować – zdrowie, bezpieczeństwo i relacje młodych ludzi.

Reklama

Zobacz też: Bezczelny SMS od matki w środku wakacji. Nauczycielka: „Wyć mi się chce na myśl o wrześniu”

Reklama
Reklama
Reklama