Reklama

Moja córka uwielbia tańczyć, więc naturalne było dla mnie, że spróbuję zapisać ją na taniec. Później pomyślałam też o zajęciach plastycznych – lubi rysować i malować, a dodatkowo to świetna okazja, by spędzała czas w gronie dzieci o podobnych zainteresowaniach.

Reklama

I co? Wszędzie lista rezerwowa. Na taniec nie ma szans, na plastykę nawet nie odebrano ode mnie zgłoszenia, bo limit wyczerpał się w ciągu jednej godziny od otwarcia zapisów.

Dowiedziałam się, że większość miejsc zajmują dzieci, które już chodzą na kilka innych zajęć: robotykę, judo, basen, programowanie, języki obce. Sześciolatki mają grafik wypełniony jak menedżerowie korporacji. I to nie jest żadna przesada – znam rodziców, którzy wprost chwalą się, że ich dziecko ma codziennie coś „dodatkowego”, a czasem nawet dwa bloki zajęć w jeden dzień.

Wyścig szczurów zaczyna się w przedszkolu

Pytam z całego serca: czy naprawdę tak musi być? Czy naprawdę sześciolatek ma być traktowany jak projekt, który trzeba „zoptymalizować” i „wyposażyć” w jak najwięcej kompetencji? Moja córka po przedszkolu chciałaby pobiegać po podwórku, pobawić się z koleżanką w sklep albo zwyczajnie się ponudzić – tak, ponudzić się, bo nuda też rozwija wyobraźnię.

Rodzice, którzy zapisują swoje dzieci na pięć czy sześć zajęć, często tłumaczą, że chcą „dać im szansę”, „zapewnić lepszy start”. Ale w praktyce dają też krzywdę – i to nie tylko własnym dzieciom. Bo dzieci przeładowane obowiązkami są zmęczone, sfrustrowane, często zniechęcone. A takie dzieci, jak moja, które chciałyby po prostu chodzić na jedne zajęcia i rozwijać pasję, nie dostają szansy.

Proszę o odrobinę rozsądku

Nie mam pretensji do organizatorów zajęć – wiem, że mają ograniczoną liczbę miejsc. Mam pretensję do rodziców, którzy nie potrafią zachować umiaru. Jeśli zapisujecie dzieci na wszystko, co tylko się da, to zabieracie miejsce innym. Nie wszystkim zależy na „efekcie wow” w CV przyszłego licealisty. Są rodzice – tacy jak ja – którzy chcą po prostu dać dziecku odrobinę radości, możliwość spotkania się z kolegami i rozwijania tego, co naprawdę je interesuje.

Czy naprawdę musimy traktować dzieciństwo jak wyścig? Czy nie wystarczy dać dziecku jednych, góra dwóch zajęć dodatkowych, a resztę czasu poświęcić na wspólną zabawę, rodzinę, zwyczajność?

Moja córka na razie nie dostała się nigdzie. Będzie musiała poczekać na ewentualne zwolnienie miejsca. A ja muszę jej tłumaczyć, że to nie jej wina, tylko dorosłych, którzy pomylili dzieciństwo z wyścigiem szczurów.

Niech ten list będzie apelem o zdrowy rozsądek. Bo dzieci naprawdę nie potrzebują kalendarza wypełnionego jak u dyrektora banku. Potrzebują czasu, pasji i normalności. I tego, żeby ich rodzice myśleli nie tylko o sobie i własnych ambicjach, ale też o innych.


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz także: O świcie przyszła wiadomość z przedszkola. Zostawiłam syna w domu, żeby oszczędzić mu łez

Reklama
Reklama
Reklama