Reklama

„Zetki jadą na wakacje, kiedy jest taniej i kiedy mają na to ochotę?”

Kiedyś szkoła była świętością. Rodzice pilnowali, by nie opuścić żadnej lekcji, a każde spóźnienie trzeba było usprawiedliwić. Dziś coraz częściej słyszę od znajomych nauczycieli, że to właśnie młodzi rodzice – często z pokolenia zetek – sami podważają sens obowiązkowości.

„Nie przyszedł na sprawdzian? Trudno, przecież to tylko szkoła, a nie życie” – mówią. „Nie odrobiła zadania? Miała ciężki dzień, nie będę jej stresować”.

Dla nas, milenialsów, którzy dorastali w przekonaniu, że trzeba się starać, brzmi to jak inny świat.

„To nie luz, to lekceważenie”

Monika, moja rówieśniczka i mama trzynastolatki, mówi wprost: „Widzę, jak to podejście przenosi się na dzieci. Skoro mama mówi, że szkoła to tylko zabawa, to po co się starać? Potem takie dzieci nie potrafią wytrwać przy żadnym obowiązku. Dla mnie to lekceważenie, które nie uczy niczego dobrego”.

Trudno się z nią nie zgodzić. Zetki, które dziś same mają dzieci, dorastały w świecie większej swobody. W ich domu często panowało przekonanie, że „dziecko ma prawo wybierać”, że „szczęście jest ważniejsze niż oceny”. I choć brzmi to pięknie, w praktyce czasem zamienia się w przyzwolenie na unikanie wysiłku.

Pokolenie wygody czy pokolenie równowagi?

Z drugiej strony – może to my, milenialsi, jesteśmy zbyt surowi?

Zetki dorastały w rzeczywistości, w której wypalenie i stres były codziennością ich rodziców. Widziały nas – zmęczonych, ciągle goniących za terminami, wyrzucających sobie, że nie jesteśmy „wystarczająco dobrzy”. Może więc ich luz to po prostu reakcja obronna?

Zamiast uczyć dzieci perfekcjonizmu, uczą dystansu. Zamiast „musisz”, mówią „możesz”. I choć czasem to drażni, być może właśnie w tym tkwi sens zmiany.

„Nie muszę nikomu udowadniać, że jestem idealną mamą”

Na jednym z forów dla rodziców przeczytałam komentarz młodej mamy: „Nie będę przepraszać za to, że nie przyniosłam tortu do przedszkola ani że moje dziecko nie miało przebrania na bal. Pracuję, żyję, jestem zmęczona. Nie muszę nikomu udowadniać, że jestem idealną mamą”.

To typowa wypowiedź przedstawicielki nowego pokolenia rodziców. I choć dla wielu milenialsów brzmi jak wymówka, jest w niej coś prawdziwego. Zetki nie chcą już żyć w trybie „zawsze gotowa, zawsze punktualna, zawsze uśmiechnięta”. Wybierają swoje granice – nawet jeśli innym wydają się egoistyczne.

Cwaniactwo czy troska – kto ma rację?

Nie wiem, czy da się to rozstrzygnąć. Z jednej strony trudno zaakceptować, że dziecko może po prostu nie chcieć zrobić zadania domowego, a rodzic wzrusza ramionami. Z drugiej – może my też przesadzaliśmy, kiedy zarywaliśmy noce, by wszystko było „na czas”, by nasza praca i rodzicielstwo wyglądały idealnie.

Świat się zmienił. Szkoła, praca, wychowanie – wszystko staje się bardziej elastyczne. Może więc ta różnica między nami to nie wojna pokoleń, tylko naturalna ewolucja? Bo może właśnie to, co my nazywamy cwaniactwem, dla nich jest po prostu formą troski o siebie.

Reklama
Reklama
Reklama