Reklama

Zebranie jak pole minowe

Jeszcze kilka lat temu zebrania w szkole były przewidywalne. Nauczycielka czytała uwagi, rodzice kiwali głowami, ktoś zapisał się do trójki klasowej i wszyscy wracali do domu. Dziś – zamiast rutyny – spotykam emocje, które kipią i wylewają się z ludzi jak lawa. W mojej szkole zdarza się, że ktoś podnosi głos, ktoś inny bije brawo, a czasem… ktoś płacze.

Reklama

Pierwszy raz zobaczyłam to w zeszłym roku. Mama jednego z chłopców nie wytrzymała, kiedy omawiano sprawę cyberprzemocy. Opowiadała o tym, co przeżywa jej syn, i nagle popłynęły jej łzy. Atmosfera zgęstniała tak, że wszyscy milczeli. Zamiast zwykłej narady, zrobiła się grupowa terapia.

Nowa szczerość czy przesada?

Rozmawiałam później z innymi rodzicami. Jedni mówili, że wreszcie ktoś miał odwagę przerwać tabu i nazwać rzeczy po imieniu. Inni kręcili głowami: „to nie miejsce na prywatne dramaty”. Prawda jest taka, że granice między sferą prywatną a szkolną coraz bardziej się zacierają.

Nauczyciele przyznają, że dla nich to też bywa trudne. Kiedy dorośli wybuchają emocjami, zebranie wymyka się spod kontroli. A jednak – jak podkreślają psycholodzy – nie jest to tylko kaprys czy moda. To sygnał, że rodzice są przeciążeni, zestresowani i zwyczajnie brakuje im przestrzeni, by opowiedzieć o swoich lękach i problemach.

Dlaczego płaczemy w szkołach?

Zastanawiałam się, co takiego sprawia, że akurat na szkolnych zebraniach emocje wybuchają najczęściej. Psycholożka, z którą rozmawiałam, wyjaśniała, że to „lustro” – słuchając o dzieciach, widzimy nie tylko je, ale i samych siebie. Każda uwaga o „spóźnieniach”, „braku skupienia” czy „konfliktach” uderza jak echo w nasze własne rodzicielskie sumienie.

Kiedy rodzice czują, że są oceniani – przez nauczycieli, przez innych rodziców, a czasem przez własne dzieci – presja staje się nie do zniesienia. I wtedy pojawia się łza, podniesiony głos albo poczucie bezsilności.

Czy to dobrze, że się otwieramy?

Niektórzy eksperci mówią wprost: to może być potrzebna zmiana. Skoro dzieciom każemy mówić o emocjach, może dorośli też muszą się tego nauczyć? Płacz, złość, bezradność – to wszystko jest częścią rodzicielstwa. Problem pojawia się wtedy, gdy zebranie zamienia się w psychodramę, a nauczyciel z pedagoga musi nagle stać się terapeutą.

Ja sama mam mieszane uczucia. Z jednej strony widzę w tym autentyczność i ulgę, że nie udajemy „idealnych rodziców”. Z drugiej – czasem czuję, że w tej szczerości brakuje hamulców i granic.

Potrzebujemy nowego formatu?

Może rozwiązaniem są spotkania z psychologiem dla rodziców, które towarzyszyłyby szkolnym zebraniom? Albo osobna przestrzeń, w której dorośli mogą wyrzucić z siebie frustracje, zamiast robić to w sali pełnej dziecięcych laurek i plakatów?

Bo jedno jest pewne – rodzice się zmienili. Nie boją się mówić, nie boją się płakać. I choć ta nowa moda budzi kontrowersje, pokazuje, jak bardzo dorośli też potrzebują wsparcia.

A ja? Wychodząc z ostatniego zebrania, pomyślałam, że może właśnie w tych łzach kryje się coś ważnego – sygnał, że nie jesteśmy z kamienia, że nie tylko dzieci mają prawo do emocji.

Reklama

Zobacz także: Bezczelna wiadomość od nauczycielki w Librusie: poszło o śniadaniówkę córki. „Poproszę…”

Reklama
Reklama
Reklama