Roszczeniowi rodzice nie czekają do wywiadówki. Nauczyciele: „Aż pracy się odechciewa”
Zamiast pytać o plan lekcji i wycieczki, pytają: „Dlaczego moje dziecko siedzi z tyłu?”. We wrześniu zaczynają się pielgrzymki rodziców, którzy chcą robić rewolucję.

„Czy moje dziecko nie siedzi za daleko?”
– Kiedyś wywiadówka była momentem, żeby poznać rodziców i porozmawiać o dzieciach. Teraz pierwsze pytania padają, jeszcze zanim rozdam plan lekcji – mówi Marek, nauczyciel matematyki w dużej podstawówce. – Rok temu, już trzeciego dnia, przyszła do mnie mama z pretensjami, że jej córka siedzi za daleko od tablicy.
O tym, kto z kim siedzi, rodzice potrafią dyskutować jeszcze przed rozpoczęciem roku. – Proszę go posadzić z Adasiem, bo inaczej będzie się rozpraszać – cytuje Anna, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej. – Inna mama chciała, żebym jej syna posadziła samego, „bo tak lepiej się koncentruje”. Gdybym spełniła wszystkie te prośby, pół klasy siedziałoby w pierwszej ławce.
Nauczyciele nie lubią września? Skargi tylko „przy okazji”
We wrześniu lista „problemów do rozwiązania” rośnie z dnia na dzień. Szafki są za daleko, korytarz za wąski, a wuefista wymaga innych butów niż te, które rodzice kupili. – Jedna mama zrobiła mi awanturę, bo jej syn ćwiczył w kapciach – wspomina Marek. – A ja nawet nie prowadzę WF-u.
Rodzice potrafią też skarżyć się na innych nauczycieli, przy okazji rozmów o swoim dziecku. – A wie pani, ta od angielskiego to coś nie umie wytłumaczyć – opowiada Monika. – W efekcie zamiast o postępach dziecka, rozmawiamy o mojej koleżance z pracy. To nie pomaga nikomu.
Wychowawca: „Aż pracy się odechciewa”
– Chcemy współpracować, ale czasem czuję się jak pracownik infolinii do przyjmowania reklamacji – przyznaje Marek, który w tym roku przejmie IV klasę. – Po kilku takich „pielgrzymkach” człowiek ma ochotę zamknąć drzwi na klucz i nie przyjść następnego dnia do pracy.
Nauczyciele podkreślają, że rozmowy z rodzicami są potrzebne, ale najlepiej, gdy dotyczą realnych problemów dziecka, a nie ustawienia ławek czy koloru obuwia. – Spokój, dystans, trzeba wziąć to na chłodno, nawet gdy syn idzie do pierwszej klasy – radzi wychowawca.
– Szkoła to nie biuro do spełniania wszystkich życzeń – dodaje Monika. – Im więcej energii idzie na takie drobiazgi, tym mniej zostaje na prawdziwą pracę z klasą.
Bo pierwsze tygodnie mogą być dobre – jeśli rodzice pozwolą nauczycielom robić to, po co tu przyszli. Uczyć.
Zobacz też: Szkoły żądają tej niewygodnej opłaty. Rodzice grzecznie płacą, choć wcale nie muszą