Reklama

Scena z cmentarza, która nie daje mi spokoju

Na cmentarzu zobaczyłam scenę, która utkwiła mi w głowie bardziej niż setki zapalonych zniczy. Z pozoru nic szczególnego – starsza kobieta próbująca zapalić lampkę. Ale w tej chwili było wszystko: zmiana pokoleniowa, bezradność i cicha przepaść między światem, który pamięta ogień, a tym, który zna tylko podświetlane ekrany.

Stały przy grobie – babcia i wnuczka. Starsza kobieta trzymała w dłoni małe pudełko zapałek. Wiatr był mocny, więc każda próba kończyła się sykiem i krótkim błyskiem gasnącego płomienia. Dziewczyna stała obok, wpatrzona w telefon. Przesuwała coś kciukiem po ekranie, jakby to był najważniejszy znicz, jaki miała dziś zapalić.

Po chwili nie wytrzymałam.
– Pomóc pani? – zapytałam.

Babcia uśmiechnęła się lekko, jakby chciała powiedzieć, że poradzi sobie, ale jej oczy mówiły coś innego – zmęczenie i rezygnację. Dziewczyna spojrzała na mnie, potem na babcię. Dopiero wtedy schowała telefon i wyciągnęła rękę po zapałki.

Potarła raz, drugi, trzeci. Nic. Płomienia nie było.
– One są zepsute! – rzuciła zniecierpliwiona, po czym z frustracją cisnęła pudełkiem o ławkę.

Zapałki rozsypały się na beton, a ona patrzyła na nie z bezradnością i złością. Jakby to nie był drobiazg, tylko coś, co obnażyło jej bezsilność wobec najprostszej czynności. W końcu babcia kucnęła, pozbierała zapałki i spokojnie zapaliła znicz. Dłonią osłoniła ogień, a ten, mimo wiatru, zapłonął.

Stałam obok, patrząc na ten płomień i na to, jak różne mogą być światy ludzi, których dzieli zaledwie jedno pokolenie.

Ogień, który wymagał cierpliwości

Zapałki w dłoni tej kobiety były jak wspomnienie świata, w którym nic nie było „na skróty”. W którym trzeba było się pochylić, osłonić dłonią płomień, poczekać, aż się utrwali. Dziś ogień ma zastąpić światło z telefonu – szybkie, czyste, bez ryzyka. Ale przez to coraz bardziej bez znaczenia.

Nie chodzi o same zapałki. Chodzi o to, że współczesne pokolenie nastolatków wszystko chcemy mieć natychmiast, bez trudu, bez przeciągłego momentu, w którym coś nie wychodzi. Tymczasem właśnie w tych momentach rodzi się cierpliwość, uważność, obecność.

Patrzyłam na tę dziewczynę i myślałam, że jej świat jest tak wygodny, że nie zostawia miejsca na wysiłek. A przecież pamięć, miłość, wspomnienia – wszystko, co naprawdę trwałe – wymaga właśnie wysiłku.

Pokolenie błyskawicznego światła

To, co kiedyś było symbolem obecności, dziś bywa tylko emoji ze świeczką pod postem. Zamiast zapalić znicz, robimy zdjęcie grobu i wrzucamy na Instagram. Zamiast pojechać do babci, wysyłamy serduszko na Messengerze. Zamiast porozmawiać, wysyłamy gif.

Nie mam nic przeciwko technologii – sama z niej korzystam. Ale widzę, jak coraz trudniej nam znieść moment, w którym coś trzeba zrobić ręcznie, cierpliwie, krok po kroku. Jak bardzo tracimy kontakt z prostymi czynnościami, które kiedyś miały znaczenie.

Patrząc na tę dziewczynę z zapałkami, pomyślałam, że to nie jej wina. Po prostu nikt jej nie nauczył, że czasem trzeba się pochylić, poczekać, że płomień nie zapala się od razu.

Czego uczą nas zapałki

Kiedy wracałam z cmentarza, włożyłam do kieszeni pudełko zapałek. Symbolicznie. Żeby pamiętać, że są rzeczy, których nie można przyspieszyć. Że ogień – ten prawdziwy i ten w nas – potrzebuje czasu.

Zapałki uczą pokory. Tego, że czasem coś się nie udaje, że trzeba spróbować jeszcze raz. Uczą, że płomień warto chronić, nawet jeśli zdmuchuje go wiatr.

I choć chciałabym wierzyć, że to pokolenie „smartfonowe” też ma w sobie tę cierpliwość – czasem mam wątpliwości. Ale może wystarczy, że zobaczy, jak babcia pochyla się nad zniczem, jak trzęsącą ręką osłania płomień. Może to wystarczy, by zapłonęło coś więcej niż tylko światło.

Zobacz także: 1 listopada rodzice powinni zostać z dziećmi w domu. „Nie chcę uczyć syna obłudy”

Reklama
Reklama
Reklama