Spakowałam dziecku mortadelę do lunchboxa. Inni mu zazdrościli
Mortadela – symbol obciachu i wspomnienie PRL-u – wraca do łask w najmniej spodziewany sposób. Mój syn zjadł wszystko, a jego koleżanki z klasy poprosiły, żeby ich mama też kupiła „taką różową szynkę”.

Nie mam czasu gotować. Mówię to wprost, bez wstydu i bez kombinowania. O 6:30 rano nie piekę ciasteczek z mąki migdałowej, nie układam kulek mocy w silikonowych foremkach. Moje śniadaniówki to po prostu... jedzenie. Zjadliwe, kolorowe i szybkie.
I tak pewnego dnia, kiedy w lodówce nie było ani szynki, ani pasty jajecznej, zobaczyłam ją – mortadelę. Kupiłam ją kilka dni wcześniej z sentymentu i leżała, czekając na swój moment. Ten moment właśnie nadszedł.
Lunchbox jak z PRL-u (tylko ładniejszy)
Pokroiłam mortadelę w cienkie plasterki, dodałam do niej ogórka małosolnego, małą bułeczkę, kilka pomidorków koktajlowych i ser żółty w kostkach. Dołożyłam winogrona i pokrojoną morelę. Zamykałam pudełko z lekkim poczuciem winy – że niby nie fit, że nie wymyślne. A potem zapomniałam o sprawie.
Gdy syn wrócił do domu, od razu zadał pytanie:
– Mamo, mogę jutro znów dostać tę różową szynkę? Bo dzieci mówiły, że mam super kanapkę.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Okazało się, że mortadela zrobiła furorę. Była inna, pachniała i miała różowy kolor. A co najważniejsze – nie była hummusem ani papką z awokado, której większość dzieci i tak nie tknie. Jedna dziewczynka poprosiła swoją mamę, żeby też jej taką kupiła. Inny chłopiec powiedział, że jego dziadek kiedyś taką robił sam w domu.
Dlaczego dzieci kochają mortadelę?
Bo jest delikatna, miękka i ma neutralny smak. Nie szczypie jak kabanosy, nie ciągnie się jak mozzarella. Jest wygodna do jedzenia i można z niej robić ruloniki albo mini-wrapy. Dzieci to uwielbiają. I wcale nie muszą wiedzieć, że jedzą królową PRL-u. Dla nich to po prostu coś smacznego.
Mortadela wraca – i to w stylu premium
Nie mówimy tu o mortadeli z plastikowego opakowania z 1986 roku. Mówimy o wersjach rzemieślniczych, z dodatkiem oliwek, pistacji, pieprzu, z ziołami i pieczona w naturalnych osłonkach. W dobrych delikatesach dostaniesz ją świeżo krojoną, pachnącą i estetyczną. W niczym nie przypomina tej gumowatej, z czasów, kiedy jedzenie się racjonowało, a dzieci płakały przy talerzu.
Nie wstydzę się już mortadeli
Dziś wrzucam plasterki mortadeli na grill, zawijam w nią ogórki kiszone, robię mini-roladki z serkiem i rukolą. I pakuję je do lunchboxa. Bo to działa. Bo dzieci to zjadają. Bo nie zawsze musi być wymyślnie, by było dobrze.
Trendy przychodzą z zaskoczenia
Mortadela, jak się okazuje, nie tylko przeżywa swój renesans. Ona go celebruje. Jest na deskach w modnych bistrach, w kompozycjach śniadaniowych w kawiarniach w Warszawie i Gdyni. I jest... w śniadaniówkach dzieci. Może właśnie tam powinna być.
Nie masz pomysłu na lunchbox? Oto mój patent na mortadelę z twistem:
- 2 plasterki mortadeli
- ogórek kiszony przekrojony na pół
- serek śmietankowy (np. z koperkiem)
- listek sałaty
Zawiń ogórka z serkiem i sałatą w mortadelę, przekrój na pół i zabezpiecz wykałaczką. Gotowe w 2 minuty. Działa lepiej niż niejeden batonik musli.
Nie dajmy się zwariować trendom. Dzieci chcą jeść rzeczy, które są smaczne i znane. A jeśli jeszcze można je ładnie podać, to mamy złoto.
Mortadela, welcome back.
Zobacz także: