Sprzątałam u nowobogackich. Chcieli mnie „przetestować” i posłużyli się własnym dzieckiem
Iwona w końcu odważyła się napisać do naszej redakcji. Pracowała jako pomoc domowa u zamożnej rodziny, a to, co tam przeżyła, długo trzymała w sobie – aż do teraz. Najbardziej zabolało ją jedno: że w dorosłych rozgrywkach wykorzystano dziecko.

Nikt mi nie wierzy, gdy mówię, że wymyślili dla mnie takie eksperymenty. Ale ja tego nie zmyśliłam. To się naprawdę wydarzyło. Pracowałam u tej rodziny jako pomoc domowa. Dom duży, wszystko błyszczące, dzieci chodzące po domu z iPadami. Z zewnątrz wyglądało, jakby im niczego nie brakowało.
Praca u bogatych to koszmar. Wiem, bo sprzątałam w ich domach
Na początku było normalnie – sprzątanie, pranie, zmywanie. Aż zaczęły się „dziwne przypadki”. Najpierw znalazłam stówkę w kieszeni bluzy ich syna. Odłożyłam, nie pomyślałam o tym za dużo. Ale następnego dnia – telefon w pościeli. Potem tablet w koszu z praniem. Wszystko porozrzucane w różnych miejscach – jakby specjalnie zostawione, żebym mogła sobie wziąć.
Raz nie mogli znaleźć jakiegoś wazonu i od razu było na mnie. Ale na szczęście przypomniałam sobie, że widziałam go w garażu, i go tam znalazłam. Takie drobiazgi tylko podsycały tę atmosferę.
A potem zaczynały się pytania: „Nie widziała pani może telefonu? Mały znowu gdzieś go wsadził…”. Mówili to niby mimochodem, ale czułam, że mnie obserwują. Sprawdzali, czy się przyznam, czy coś powiem, czy się pogubię.
Zrozumiałam, że to wszystko było ustawione. Że to test. Że ich syn zostawiał te rzeczy celowo, a oni potem patrzyli, czy dam się złapać.
Patrzyli, jak zareaguję. I robili to raz za razem
Nie zabrałam nic. Ale za każdym razem czułam się coraz gorzej. A oni co kilka dni znów pytali o jakiś drogi gadżet. Tylko czekali, aż w końcu się potknę.
Najgorsze było to, że wciągnęli w to dziecko. Chłopiec, który powinien mieć beztroskie dzieciństwo, uczył się, jak wystawiać ludzi na próbę. I jak patrzeć na innych z podejrzeniem.
Już tam nie pracuję. I dobrze. Człowiek idzie zarobić uczciwie parę groszy, a wychodzi z poczuciem winy, choć nic złego nie zrobił.
Mam tylko nadzieję, że ten chłopiec kiedyś zrozumie, że nie każdy człowiek chce coś ukraść. Że nie trzeba wszystkich podejrzewać i kontrolować. Bo jeśli tego nie pojmie, wejdzie w dorosłość z przekonaniem, że ludzie są z natury źli. A to bardzo smutne.
Te pół roku spędzone u nich kosztowało mnie więcej, niż się spodziewałam.
Nic nie zabrałam.
Ale straciłam spokój, zaufanie i wiarę w ludzką przyzwoitość.
Szkoda mi tylko tego chłopca – nawet go lubiłam.
Zobacz też: Pokolenie tweensów balansuje na krawędzi. „Weszłam do pokoju córki i się rozbeczałam”