Stałam po nie pół godziny w kolejce. Hit deptaków 2025 nie jest zdrowy ani tani, a przyciąga jak magnes
Nie są ani modne, ani dietetyczne. Nie dają ochłody w upał. A jednak przyciągają tłumy jak magnes. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam, co się dzieje pod budką na nadmorskim deptaku, pomyślałam, że rozdają coś za darmo. Dopiero po chwili zrozumiałam: to jest ten moment sezonu. Wakacyjny hit właśnie się objawił – i nie są to ani lody, ani gofry.

Deptakowy rytuał zamiast gofra
Początkowo myślałam, że to jakiś żart. Stojąca przede mną nastolatka już po 15 minutach zaczęła krzyczeć do koleżanki z TikToka, że „warto, serio, mega to wygląda na zdjęciach”. I faktycznie – wyglądało. Złociste spirale na patyku, chrupiące, przyprawione, trzymane dumnie jak trofeum. Jedni wrzucali je na Instagrama, inni tylko przysięgali, że „to najlepsze, co jedli w tym roku”. Ja zamówiłam wersję z serem i czosnkiem. Była pyszna. Ale to nie smak wyjaśnia fenomen tej przekąski.
To coś znacznie głębszego. Połączenie nostalgii za ziemniakiem z ogniska z wizualną magią rodem z TikToka. Do tego szczypta plażowego głodu i chęć spróbowania czegoś „innego niż zawsze”. Tak właśnie kręcone ziemniaki na patyku wygryzły gofry, waty cukrowe i nawet lody świderki. W tym sezonie są absolutnym królem deptaków – od Kołobrzegu, przez Mielno, aż po Jastarnię.
Sprzedają się na pniu
Ich sukces trudno przecenić. Kolejki ustawiają się od rana, a sprzedawcy twierdzą, że nie nadążają z obieraniem ziemniaków. – Schodzi nam dziennie po kilkaset sztuk – mówi pani Ela, która prowadzi mobilną budkę w Międzyzdrojach. – Dzieci, dorośli, nawet seniorzy – wszyscy chcą spróbować.
Ceny? Od 15 zł za wersję klasyczną do nawet 25 zł za wariant z serem, ziołami i dipem. W porównaniu z gofrem z owocami (który spokojnie przekracza 30 zł) wydaje się to jeszcze do przełknięcia. Ale dla rodziny z trójką dzieci to już wydatek rzędu 75 zł. Za ziemniaki. Na patyku. I mimo to – kupują. Bo jak nie kupić, kiedy dzieci patrzą błagalnym wzrokiem i mówią, że „wszyscy już jedli”?
Ziemniak na TikToku
W tym roku spiralka z ziemniaka stała się viralem. Nie było chyba dnia, żebym nie widziała filmiku, w którym ktoś pokazuje, jak kręci się ona w gorącym oleju, jak pięknie chrupie pod naciskiem zębów, jak wciąga się ją zamaszystym ruchem, kręcąc jednocześnie głową do rytmu wakacyjnej muzyczki. To nie jest jedzenie. To rytuał. Doświadczenie. „TikTok first, eat second” – chciałoby się powiedzieć.
Ale coś w tym jest. Spirale stały się symbolem tych wakacji. Są wygodne (nie ciekną jak lody), modne (bo wyglądają bajecznie na zdjęciach) i socjalne (bo kto nie zapyta „a gdzie kupiłaś taką”?). W dodatku dzieci mają frajdę, bo jedzą coś, co wygląda jak zabawka, a smakuje jak fast food. Rodzice – wiadomo – mają mieszane uczucia: bo niezdrowe, bo nie tanie, ale… wakacje są tylko raz w roku.
To właśnie dlatego kolejka do spiralnych ziemniaków wcale nie jest przypadkiem. To znak czasu. Wakacyjnego nastroju, który każe ci spróbować rzeczy, których nie tkniesz w listopadzie. Połowa ludzi w kolejce mówi, że „muszą spróbować choć raz”. Druga połowa? Już wie, że wrócą po więcej.