Szkoły mogą oszczędzać i nie płacić nauczycielom. Kto będzie uczył nasze dzieci?
Nowe przepisy miały rozwiać wątpliwości, a zamiast tego otworzyły kolejne furtki. Dla nauczycieli oznacza to straty finansowe, dla szkół – wygodne oszczędności. A dla nas, rodziców oraz dzieci? Coraz większe problemy kadrowe.

Od września w szkołach obowiązują zmienione zasady wynagradzania za godziny ponadwymiarowe. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało sensownie − w końcu chodziło o jasne uregulowanie sytuacji, w których zajęcia nie mogą się odbyć z przyczyn niezależnych od nauczyciela. Jednak jak to często bywa, diabeł tkwi w szczegółach. A raczej − w ich braku.
Wynagrodzenie dla nauczycieli: dziurawe przepisy, które uderzają w pedagogów
Znam ten temat z własnego doświadczenia. W szkole moich dzieci wycieczki, próbne egzaminy czy uroczystości szkolne to chleb powszedni. Nauczyciele zostają w gotowości do pracy, są obecni w szkole, ale jeśli nie poprowadzą zaplanowanej lekcji, nie dostają za to ani złotówki. Dlaczego? Bo w przepisach zabrakło jednego zdania, które jasno by to regulowało.
Związek zawodowy NSZZ „Solidarność” już bije na alarm. W piśmie skierowanym do ministry edukacji Barbary Nowackiej domaga się pilnego doprecyzowania prawa. Obecny zapis mówi, że wynagrodzenie przysługuje tylko za przydzielone i zrealizowane godziny zajęć dydaktycznych, wychowawczych lub opiekuńczych. Wyjątki? Owszem, są − ale bardzo wąskie. I nie obejmują typowych sytuacji szkolnych, takich jak wyjazd klasy na wycieczkę.
Wycieczka klasowa? Nauczyciel zostaje z niczym
Wyobraźcie sobie nauczycielkę matematyki, która w planie ma trzy godziny ponadwymiarowe w tygodniu. Klasa jedzie na zieloną szkołę. Nauczycielka zostaje w gotowości, nie bierze urlopu, nie ma możliwości poprowadzenia zajęć z inną grupą. I co się dzieje? Traci pieniądze. Bo formalnie zajęcia się „nie odbyły”.
Podobnie jest w sytuacjach, gdy szkoła organizuje próbny egzamin, akademię czy uroczystość, która blokuje planowe lekcje. W tych przypadkach nauczyciel też nie ma zagwarantowanego wynagrodzenia. Według Solidarności przepis powinien być rozszerzony tak, by jasno obejmował wszystkie sytuacje niezależne od nauczyciela, w których ten pozostaje w gotowości do pracy. To mogłoby zakończyć absurdalne interpretacje, które pozwalają szkołom „oszczędzać” na ludziach.
W mojej szkole rodzice często sądzą, że nauczyciele podczas wycieczek „dorabiają”. Tymczasem nowe przepisy mówią jasno: od września nie dostają za to żadnych dodatkowych pieniędzy. Wyjazd to obowiązek, nie szansa na większą pensję. Trudno się dziwić, że wielu z nich po prostu nie chce brać na siebie dodatkowej odpowiedzialności. A jeśli już to robią, robią to kosztem własnego czasu i często bez żadnego wynagrodzenia.

Szkoła: braki kadrowe są już faktem
Kiedy rozmawiam z innymi rodzicami, wszyscy mamy podobne doświadczenia. Znalezienie nauczyciela angielskiego czy chemii często graniczy z cudem. W mojej szkole dyrekcja od początku roku próbuje zatrudnić nauczyciela chemii − bez skutku. Nikt nie chce przyjść do pracy, w której niskie wynagrodzenie łączy się z ogromną odpowiedzialnością i coraz większym chaosem prawnym.
To nie jest odosobniony przypadek. Nauczyciele odchodzą, zmieniają branże, rezygnują z dodatkowych godzin. Bo po prostu im się to nie opłaca. Dziurawe przepisy nie tylko podkopują ich motywację, ale też pokazują brak szacunku do ich pracy. A przecież to oni uczą nasze dzieci, wspierają je i poświęcają swój czas, często także po godzinach.
Niepokoi mnie jedno: jeśli ta sytuacja się nie zmieni, luka kadrowa będzie się tylko pogłębiać. Już dziś w niektórych szkołach lekcje są skracane, a klasy łączone. Wkrótce może się okazać, że nie będzie miał kto stanąć przed tablicą. I to nie z powodu braku pasji, ale dlatego, że system skutecznie zniechęca tych, którzy jeszcze chcą pracować.
Źródło: portalsamorzadowy.pl
Zobacz też: Świetlice mogłyby być czynne do 21:00. Dla rodziców takich jak ja to byłoby wybawienie