Reklama

Dlaczego w piątek w szkole zawsze jest ryba?

Może mi to ktoś sensownie wytłumaczyć? Kiedy zapisywałam córkę do szkoły, zależało mi na tym, żeby była to zwyczajna, publiczna placówka. Nie oczekiwałam specjalnych przywilejów, chciałam po prostu, żeby mogła uczyć się i rozwijać bez żadnej ideologii w tle. Tymczasem szybko się okazało, że piątkowy obiad to temat, którego nie da się uniknąć.

Reklama

W piątek w stołówce króluje ryba. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby to była po prostu propozycja kulinarna. Ale nie jest. To tradycja katolicka, głęboko zakorzeniona w szkolnym jadłospisie. Dla wielu rodzin to oczywiste, dla nas – wręcz przeciwnie. Moja córka nie jest ochrzczona i nie wychowujemy jej w wierze. Nie rozumie, dlaczego „wszyscy” mają jeść rybę, skoro ona nie lubi jej smaku i nie zna religijnego kontekstu.

Trudne rozmowy z dzieckiem, na które nie byłam gotowa

Pewnego dnia Łucja wróciła do domu z pytaniem: „Mamo, czemu pani kucharka powiedziała, że w piątek nie wolno mięsa?”. Zatkało mnie. Jak wytłumaczyć siedmiolatce, że szkoła, która powinna być świecka, stosuje zasady jednej religii?

Nie chciałam wchodzić w wykład o historii katolicyzmu ani o rozdziale Kościoła od państwa. Próbowałam w prostych słowach powiedzieć jej, że dla niektórych ludzi piątek to dzień postu i że z tego powodu jedzą wtedy ryby. Ale jak dziecku wyjaśnić, że choć my nie podzielamy tych przekonań, to w szkole nie ma dla niej alternatywy?

Zapytałam w sekretariacie, czy da się zamówić inny posiłek. Usłyszałam, że „takie są przepisy” i że „wszyscy jedzą to samo”. W domyśle: jeśli nie pasuje, to można nie korzystać ze stołówki. Tylko że dla pracujących rodziców nie zawsze to takie proste.

Szkoła publiczna powinna być dla wszystkich

Nie mam nic przeciwko temu, żeby osoby wierzące przestrzegały swoich zasad. Szanuję to. Ale oczekuję wzajemności. Szkoła publiczna powinna być miejscem, w którym nikt nie czuje się wykluczony – także dzieci z rodzin niewierzących.

Piątkowa ryba to pozornie błaha sprawa, a jednak dotyka szerszego problemu: przenikania praktyk religijnych do instytucji, które powinny być neutralne światopoglądowo. Dla mojej córki to sygnał: „jesteś inna”. Dla mnie – przypomnienie, że Kościół wciąż bardzo mocno wchodzi w życie szkolne, nawet jeśli nikt tego głośno nie mówi.

Nie proszę o rewolucję. Chciałabym tylko, żeby szkoła uwzględniała, że nie wszyscy żyją według tych samych zasad. Wystarczyłaby możliwość wyboru innego posiłku albo przynajmniej otwarta rozmowa bez wzruszania ramionami.

Wśród rodziców coraz więcej jest osób, które nie wychowują dzieci w wierze, ale chcą, żeby czuły się w szkole tak samo swobodnie jak ich rówieśnicy.

Natalia


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz też: 10-latka spóźniła się na lekcję. Minus w Librusie, a w sekretariacie kabaret

Reklama
Reklama
Reklama