Reklama

Hit sezonu? Nie, to już obsesja

Wystarczyło kilka minut na deptaku przy plaży, żeby zrozumieć, że w tym roku coś mi umknęło. Kolorowe kulki na sznurkach latały w powietrzu, dzieci machały nimi z wprawą, piszcząc z radości, jakby trzymały w dłoniach magiczne yo-yo z przyszłości. A moje dzieci? Patrzyły z rosnącą frustracją. „Mamo, a gdzie nasze?” – zapytał mój syn z wyrzutem, jakby chodziło o bilet wstępu do innego świata. Tego dnia zaczęła się moja misja – poszukiwanie YoYo Ball, które kosztuje mniej niż porcja lodów, a znaczy więcej niż najnowszy gadżet z TikToka.

Reklama

Magiczna kulka i dziecięce marzenia

Na pierwszy rzut oka to nic wielkiego – plastikowa, kolorowa kula na sznureczku, która – w przeciwieństwie do klasycznego jojo – zawsze wraca do ręki, nawet jeśli nie potrafisz żadnych trików. Idealna dla małych rączek i dzieci bez cierpliwości. Ale, jak się okazuje, posiadanie YoYo Ball to w tym sezonie klucz do dziecięcej społecznej akceptacji.

Zabawki się zmieniają, ale mechanizm pozostaje ten sam. Kiedyś były kulki z automatu, Tamagotchi, potem spinner, Slime i lody Ekipy. Dziś – YoYo Ball z Biedronki za 26,99 zł.

W poszukiwaniu świętego Graala

Nie miałam wyjścia. Po plaży spakowałam dzieci do auta i ruszyliśmy w trasę. Pierwsza Biedronka – pusto. Druga – pusto. W trzeciej już nie udawałam, że przyszłam po bułki. Zaczepiłam pracownika i zapytałam bez ogródek:
– Macie może te kolorowe yo-yo na sznurku, co się samo nawija?
– Aaa, to pani kolejna dziś – odpowiedział z uśmiechem. – Rano jeszcze były, ale schodzą jak świeże bułki. Hitem są. Serio.

Zaczęłam przeszukiwać grupy lokalne na Facebooku. Ktoś wrzucił zdjęcie z podpisem: „Widziane dziś rano w Biedronce przy dworcu, zostały dwie sztuki!”. Ktoś inny: „Przyjmę za dobrą kawę, dzieci nie dadzą mi żyć bez tego yo-yo!”. Brzmiało jak żart. Ale każdy rodzic wie, że gdy chodzi o dziecięce marzenia – humor się kończy, a zaczyna logistyka.

Magia, która kosztuje tyle, co pizza dla dziecka

W końcu się udało. W czwartej Biedronce, między letnimi promocjami a łopatkami do piasku, znalazłam trzy ostatnie YoYo Balle. Różowe, niebieskie, zielone – to nie miało znaczenia. Zgarnęłam wszystkie, nie zastanawiając się ani chwili. Moje dzieci nie mogły uwierzyć. Ich oczy zabłysły, jakby właśnie wygrały dzień dziecka w środku lipca.

Nie było już marudzenia. Nie było kłótni. Była plaża, deptak i czysta, nieskrępowana radość. Przez dwie godziny nie słyszałam ani jednego „nudzi mi się”. Czasem to właśnie te drobiazgi, które wydają się niepozorne, tworzą najpiękniejsze wakacyjne wspomnienia.

Czego uczą nas plastikowe kulki na sznurkach

To nie jest historia o zabawce. To opowieść o tym, jak małe rzeczy potrafią mieć wielkie znaczenie, zwłaszcza gdy jesteś dzieckiem. Dla nas to tylko kolorowe jojo. Dla nich — sposób na bycie razem. Pretekst do podejścia do innych dzieci. Odwaga, żeby się odezwać. Śmiech, gdy kulka znów wraca do dłoni. Przygoda, którą zapamiętają na długo.

I owszem, można uznać, że ulegamy presji. Że dzieci wciągają nas w konsumpcyjne trendy. Ale czasem, w tym całym moralizowaniu, gubimy prostą dziecięcą potrzebę wspólnoty i zabawy. A przecież to właśnie ona jest esencją dzieciństwa.

Rodzice kontra sezonowe szaleństwo

Wśród rodziców opinie są podzielone. Jedni mówią: „To tylko 27 zł – biorę dwa, bo się zgubią”, inni narzekają: „Znowu jakiś plastikowy badziew, który za tydzień się rozpadnie”. A jeszcze inni – i do nich się zaliczam – próbują zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Bo może ta cała bieganina po marketach nie jest stratą czasu, tylko częścią wspólnej wakacyjnej przygody?

Reklama

Morał? Sprawdź, zanim wyjedziesz

Następnym razem, zanim ruszę nad morze, oprócz ręczników, kremu SPF 50 i dmuchanych zwierzaków, zapytam dzieci: „Co teraz mają wszystkie dzieci?” I nie zignoruję tego pytania. Bo wiem już, że czasem wystarczy jedna plastikowa kulka na sznurku, żeby poczuły się szczęśliwe, ważne i przynależące. A ja — jako mama — mogę im to dać. Nawet jeśli oznacza to objazd trzech Biedronek w 30-stopniowym upale.

Reklama
Reklama
Reklama