Ten świąteczny zwyczaj z PRL przyprawiał o ciarki. „Nie zrobiłabym tego swoim dzieciom”
W liście do naszej redakcji czytelniczka wróciła pamięcią do grudniowych przygotowań z czasów PRL. Przyznała, że jeden rodzinny rytuał, choć wtedy zupełnie naturalny, dziś wywołuje u niej dreszcze.

Do redakcji przyszedł list, który natychmiast przeniósł nas w realia sprzed kilkudziesięciu lat. Autorka – pani Ewa, dziś mama dwóch nastolatków – opisała scenę, która dla wielu polskich rodzin była tradycją, a dla niej stała się jednym z najbardziej niepokojących wspomnień.
„Ten karp wręcz nas hipnotyzował” – wspomnienie z dzieciństwa
„Wchodziłam rano do łazienki i pierwsze, co widziałam, to wielkie ciemne oczy karpia. Pływał tam jak gość, który przypadkiem wprowadził się do naszego mieszkania” – napisała.
Pani Ewa podkreśliła, że jako dziecko nie rozumiała, skąd ten rytuał i dlaczego akurat w dni poprzedzające wigilię ktoś urządza rybie „sanatorium” w wannie. Rodzice tłumaczyli, że tak robią wszyscy, a świeżość ryby jest najważniejsza. „Mama mówiła: Ewuś, tak musi być. A ja wolałam wtedy nie zadawać kolejnych pytań” – przyznała.
Świąteczna codzienność, która dziś budzi niepokój
Karp był nie tylko elementem wigilijnego stołu, ale też nieodłączną częścią grudniowego krajobrazu mieszkań z wielkiej płyty. W wielu domach dzieci przywiązywały się do ryby, nieświadome, jaki będzie jej dalszy los. Autorka listu wspomina, że traktowała karpia jak chwilowego pupila. „Karmiłam go okruszkami i wymyślałam mu imiona. Najdłużej trzymało się jedno – Bąbel” – czytamy.
Kiedy przychodził dzień ubierania choinki, pojawiała się napięta atmosfera. Pani Ewa zdradziła, że wtedy zawsze coś wisiało w powietrzu. „Mama zaczynała krzątać się szybciej niż zwykle, a tata milczał. Wiedziałam, że to już czas, chociaż bardzo nie chciałam tego wiedzieć”.
Ten moment, choć wpisany w ówczesną tradycję, został z nią do dziś. Przyznaje, że zrozumiała go dopiero jako dorosła osoba, ale emocjonalny ślad pozostał.

„Nie zrobiłabym tego swoim dzieciom” – zmiana pokoleniowa
W swoim liście pani Ewa podkreśliła, że dziś sama nie potrafiłaby powtórzyć tej praktyki. „Moje dzieci nigdy nie zobaczyły karpia w wannie i nigdy nie zobaczą. Dla mnie święta to spokój, nie strach przed tym, co wydarzy się jutro”.
Jej wyznanie pokazuje, jak zmieniają się rodzinne zwyczaje – nawet te, które przez lata były powszechne. Świąteczny karp wciąż pozostaje symbolem polskiej wigilii, ale coraz częściej trafia do domów już w postaci gotowej do przyrządzenia.
Historia pani Ewy to nie tylko nostalgiczna podróż do czasów PRL, ale też przypomnienie, że tradycje mają prawo się zmieniać. Zwłaszcza wtedy, gdy kolejne pokolenia patrzą na nie z zupełnie innej perspektywy.
Zobacz też: Rodzicom trudno dogodzić. Matka: „W Wigilię przedszkola powinny dyżurować od 7 do 14”