Reklama

„Nie stać nas na schabowego za 70 zł”

– W zeszłym roku poszliśmy z mężem i dwójką dzieci na obiad w Mielnie. Dwa zestawy rybne, dwa naleśniki, soki i kawa – zapłaciliśmy ponad 300 zł. Powiedziałam wtedy: koniec, nigdy więcej jedzenia na mieście codziennie podczas wakacji – opowiada Joanna z Torunia.

Reklama

– W tym roku wynajęliśmy małe mieszkanko z aneksem kuchennym. Zrobimy zakupy w Lidlu na miejscu i będziemy gotować sami. Dzieci lubią makaron z sosem, zrobimy też leczo i kurczaka na obiadokolację. Zaoszczędzimy naprawdę dużo.

Brzmi skromnie? Być może, ale ten trend zatacza coraz szersze kręgi. Polacy są zmęczeni płaceniem ogromnych pieniędzy za przeciętne jedzenie w nadmorskich kurortach. Zamiast smażonych fląder z frytkami za 60–80 zł, wybierają apartamenty z kuchnią, by samodzielnie przygotować posiłki. I wcale nie chodzi tu tylko o „biedowanie”.

Domowe jedzenie, mniejszy stres i zdrowszy brzuch

– Jemy to, co lubimy i co jest sprawdzone – mówi Marta, mama trójki dzieci z Warszawy. – Nie martwię się, że córka znowu będzie miała ból brzucha po panierowanej rybie w barze. Robię lekkie zupy, makarony, sałatki z tuńczykiem, jajecznicę czy naleśniki na śniadanie. Wyjście do restauracji zostawiamy na jeden-dwa dni w tygodniu, a nie codziennie.

Takie podejście to ogromna oszczędność. Czteroosobowa rodzina może dzięki temu zaoszczędzić nawet kilka tysięcy na samym jedzeniu podczas tygodniowego urlopu nad morzem. Za tę kwotę można opłacić połowę kosztów całego pobytu lub przeznaczyć ją na dodatkowe atrakcje – rejs statkiem, wejście do aquaparku czy lody rzemieślnicze dla dzieci bez wyrzutów sumienia.

Czy to wstyd gotować na wakacjach?

Część osób twierdzi, że gotowanie na urlopie „odbiera smak wakacji”. Ale czy naprawdę chodzi o to, by płacić za byle jakie jedzenie na plastikowym talerzu i wracać do domu z długami na karcie? Trend gotowania na wakacjach nie oznacza, że całe dnie spędzamy przy garach. Chodzi raczej o szybkie, proste posiłki i… brak stresu związanego z czekaniem w kolejce do zatłoczonego baru.

– Dla mnie to nawet przyjemność – mówi pani Monika z Poznania. – Mój mąż smażył rybę w naszym apartamencie, dzieci kroiły warzywa. Potem jedliśmy na tarasie, patrząc na morze. To były najlepsze obiady w życiu.

Niektórzy właściciele nadmorskich kwater zauważyli, że klienci coraz częściej pytają o dostęp do kuchni, mikrofalówki, piekarnika czy ekspresu do kawy. Aneks kuchenny stał się ważniejszy niż hotelowy basen. I choć restauratorzy z polskiego wybrzeża mogą nie być zadowoleni z tej zmiany, dla rodzin to szansa na wakacje bez finansowego kaca.

– Wracamy wypoczęci i spokojni, że na koncie niczego nie zabrakło – podsumowuje Joanna. – I w przyszłym roku znów wybierzemy apartament z kuchnią.

Bo prawdziwe wakacje to nie tylko ryba z frytkami w smażalni. To przede wszystkim spokój, bezpieczeństwo finansowe i czas z tymi, których kochamy.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama