Ten zwyczaj z PRL wraca w wielkim stylu. Ale teraz kosztuje fortunę
Jeszcze niedawno wyrzucaliśmy je na śmietnik albo wystawialiśmy pod blokiem z nadzieją, że ktoś zabierze. Dziś te same rzeczy kosztują majątek i stają się symbolem dobrego gustu. Zwyczaj z PRL, który kojarzył mi się z domem babci, wrócił na salony i to dosłownie.

Z pokoju babci do apartamentu w centrum
Pamiętam, jak w dzieciństwie siadałam przy ciężkim, błyszczącym kredensie w mieszkaniu mojej babci. Na półkach stały kryształowe kieliszki, które wyciągało się tylko na święta, a w dolnych szufladach kryły się serwety haftowane ręcznie. Dla mnie to było po prostu staroświeckie, trochę duszne i zdecydowanie niemodne.
Dzisiaj, kiedy wchodzę do wnętrz urządzonych przez architektów, widzę dokładnie te same meble – kredensy, fotele „uszatki”, stoliki z politurą, a nawet kultowe segmenty. Różnica jest tylko jedna: wtedy były dostępne dla każdego, dziś osiągają zawrotne ceny w antykwariatach i na aukcjach internetowych.
Polowanie na skarby z PRL
Przez lata mieliśmy w Polsce kompleks PRL-u. Marzyliśmy o zachodnich meblach z IKEI, lekkich, minimalistycznych i tanich. Kredens po babci wydawał się obciachem, a fotele z lat 70. kończyły najczęściej na śmietniku. Dziś role się odwróciły – to właśnie te meble stały się obiektem pożądania.
Na Instagramie pełno jest zdjęć wnętrz, w których dumnie króluje politurowana komoda czy krzesła typu „Muszelka”. Ich ceny? Potrafią sięgać kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych. Znalezienie autentycznego mebla z PRL-u w dobrym stanie graniczy z cudem, a renowacja to już osobna inwestycja.
Dlaczego wróciła moda na vintage?
Mam wrażenie, że jesteśmy zmęczeni bylejakością i masówką. Meble, które kupujemy dziś w marketach, często rozpadają się po kilku latach. Tymczasem segment z lat 70., zrobiony z litego drewna, przetrwał dekady i nadal wygląda świetnie. To jakość, której nie da się podrobić.
Do tego dochodzi moda na retro i sentyment. Pokolenie dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków dorastało w mieszkaniach pełnych takich mebli. Dziś chcą mieć w domu kawałek dzieciństwa – kredens, przy którym jadło się niedzielne obiady, albo fotel, w którym tata czytał gazetę.
Nowy luksus – stare meble
To paradoks: rzeczy, które kiedyś były symbolem szarości i braku wyboru, dziś stały się wyznacznikiem statusu. W Warszawie czy Krakowie są nawet wyspecjalizowane butiki, w których odrestaurowane meble z PRL kosztują więcej niż designerskie nowości. A na aukcjach w internecie licytacje przypominają prawdziwy wyścig – kto pierwszy dopadnie do „komody jamnik” czy stolika na wysoki połysk.
Sama niedawno popełniłam ten grzech. Na strychu rodziców znalazłam fotel, który pamiętałam z dzieciństwa. Zamiast wyrzucić, oddałam go do renowacji. Efekt przeszedł moje oczekiwania – dziś to mój ulubiony mebel w salonie, a znajomi pytają, skąd go mam. Gdy odpowiadam, że „z PRL-u”, widzę w ich oczach błysk zazdrości.
Zwyczaj, który zostanie z nami na dłużej
Dla mnie ten powrót ma coś więcej niż tylko wymiar estetyczny. To trochę opowieść o tym, jak z biegiem lat zmienia się nasze postrzeganie rzeczy. To, co kiedyś było wstydem, dziś jest powodem do dumy. I choć ceny potrafią przyprawić o zawrót głowy, ten trend ma sens – uczy nas doceniania jakości, historii i przedmiotów z duszą.
Kiedy patrzę na swoje odnowione meble, myślę, że tak naprawdę wrócił nie tylko styl, ale i zwyczaj – żeby nie kupować na chwilę, tylko cenić rzeczy, które zostaną z nami na lata.
Zobacz także: Jeszcze niedawno wstyd, dziś powód do dumy. Ten trend wśród kobiet rośnie jak szalony