To nowe hobby polskich czterdziestolatek. Kiedyś wyśmiewane, dziś modne i drogie
Jeszcze kilka lat temu mówiło się, że to zajęcie dla znudzonych pań domu. Dziś na warsztaty trzeba zapisywać się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a ceny przyprawiają o zawrót głowy. Polskie czterdziestolatki odkryły nową pasję i nie zamierzają już jej oddać.

Zmiana, która przyszła po cichu
Pamiętam moment, kiedy moja koleżanka zaprosiła mnie na warsztaty garncarstwa. „Serio? Będziesz lepić garnki?” – zapytałam półżartem, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Wróciła z zajęć cała w glinie, ale z oczami, które błyszczały jak po najlepszej terapii. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może coś w tym jest. I nie chodzi tu tylko o modę, ale o potrzebę.
Dziś, kiedy wchodzę do pracowni ceramiki w centrum Warszawy, widzę pełne sale kobiet w wieku 35–50 lat. Niektóre przyszły po pracy, inne w przerwie między odwożeniem dzieci na zajęcia dodatkowe a spotkaniem służbowym online. Na stole czekają glina, koło garncarskie i ten niezwykły moment zatrzymania, którego tak bardzo nam wszystkim brakuje.
Hobby, które stało się terapią
Joga, garncarstwo, kursy winiarstwa czy warsztaty tworzenia świec – jeszcze dekadę temu wydawały się czymś egzotycznym albo wręcz snobistycznym. Dziś są lekarstwem na tempo życia. Każda z nas, która balansuje między pracą, domem, dziećmi a marzeniami o chwili tylko dla siebie, wie, jak trudno znaleźć oddech.
Kiedyś chodziło się do kosmetyczki, dziś idzie się na jogę z elementami medytacji. Kiedyś kupowało się gotowe filiżanki w Ikei, dziś coraz więcej kobiet samodzielnie je tworzy, czekając, aż wyjęte z pieca nabiorą wyjątkowego charakteru. Cena? Warsztaty weekendowe to nawet kilkaset złotych, a kursy kilkumiesięczne potrafią kosztować kilka tysięcy. Ale miejsca szybko się wyprzedają.
Dlaczego właśnie teraz?
Zapytałam znajome kobiety po czterdziestce, co przyciąga je do takich zajęć. Odpowiedzi były zaskakująco zgodne:
- „Wreszcie robię coś tylko dla siebie”.
- „Tu nikt mnie nie ocenia, mogę być wolna”.
- „Czuję, że odzyskuję kontakt z własnym ciałem i głową”.
Moje pokolenie dorastało w przekonaniu, że trzeba być praktyczną i zajętą. Niewiele miejsca zostawało na „fanaberie”. A jednak właśnie teraz, kiedy wiele z nas osiągnęło zawodową stabilizację i odchowało dzieci na tyle, by mieć chwilę dla siebie, przyszedł czas na pasje, które naprawdę nas karmią.
Moda czy inwestycja w siebie?
Ktoś może powiedzieć: moda. Ale jeśli moda każe mi spędzić dwie godziny tygodniowo na macie, oddychając i wreszcie słuchając własnych myśli – to ja się tej modzie poddaję. Jeśli trendem jest lepienie kubków z gliny, które przypominają, że mam sprawne ręce i mogę stworzyć coś z niczego – biorę w to udział.
Zresztą, wiele kobiet, które zaczynały od hobbystycznych zajęć, dziś sprzedaje swoje prace online albo prowadzi własne małe marki. Instagram pełen jest pięknych profili, gdzie ceramika, świece czy autorsko komponowane wina zyskały tysiące fanek. To już nie tylko pasja, ale dla wielu droga do nowej kariery.
Powrót do siebie
Patrzę na swoje koleżanki i na siebie sprzed kilku lat – wiecznie w biegu, bez przestrzeni na cokolwiek poza obowiązkami. Teraz coraz częściej słyszę: „Idę na warsztaty, to mój czas”. I widzę, jak bardzo to zmienia kobiety – miękną im rysy twarzy, inaczej patrzą na świat, stają się spokojniejsze.
To hobby, które kiedyś wydawało się śmieszne, dziś jest nie tylko modne, ale też potrzebne. Bo wreszcie pozwala nam – czterdziestolatkom – przypomnieć sobie, że życie to coś więcej niż rachunki, zebrania i zakupy w Lidlu.
Zobacz także: Pokolenie milenialsów o byciu rodzicem. „Kiedyś było łatwiej. Dziś – wypalenie i biczowanie”