„Usłyszałam od koleżanki, że okradam własne dzieci”. Nauczyciele załamują ręce
„Kupując papier ksero i pomoce z własnych pieniędzy, okradasz własne dzieci” – usłyszała w pokoju nauczycielskim Natalia, polonistka z warszawskiej podstawówki. Do tej pory nie myślała o tym w ten sposób. Ale gdy w tym miesiącu dostała pensję mniejszą o 300 zł, zaczęła się zastanawiać, kto tu naprawdę jest okradany – nauczyciel, jego dzieci, czy może całe społeczeństwo.

Po wrześniowej nowelizacji Karty nauczyciela część nauczycieli nie otrzymuje pieniędzy za godziny ponadwymiarowe, jeśli uczniowie nie pojawią się na lekcji. Przykład: jeśli nauczyciel Iks ma w planie zajęcia z klasą A, ale klasa A jest w tym czasie na wycieczce z nauczycielką Igrek i z tego powodu nie pojawi się na zajęciach nauczyciela Iks – Iks traci pieniądze za lekcję, która się nie odbyła.
Do naszej redakcji napisała Natalia, polonistka z Warszawy, wychowawczyni klasy piątej. Opisała, jak wygląda jej szkolna codzienność i jak zmiany w prawie odbiły się na jej pensji i życiu rodzinnym.
„Okradam własne dzieci” – czyli nauczycielska codzienność po nowemu
W pokoju nauczycielskim, między zimną już kawą a stosami niezszytych sprawdzianów, usłyszałam ostatnio zdanie, które utkwiło mi w głowie jak drzazga. „Wiesz, Natalia, kupując papier ksero i pomoce z własnych pieniędzy, okradasz własne dzieci”.
Najpierw się roześmiałam. Tak z nerwów, z przyzwyczajenia. Bo przecież nauczyciel, który nie potrafi śmiać się z absurdu, nie przetrwa w tej pracy ani dnia. Ale potem, gdy emocje opadły, pomyślałam, że może coś w tym jest. Może naprawdę powinnam przestać dokładać do systemu, który od lat działa tylko dlatego, że nauczyciele łatają jego dziury z własnej kieszeni. A od września jest jeszcze gorzej.

Nowe prawo, niższa pensja
Od września weszła w życie nowa rzeczywistość. Zmiana w przepisach sprawiła, że nauczyciele tracą część wynagrodzenia, jeśli uczniowie nie pojawią się na zajęciach. Brzmi niewinnie, dopóki nie policzy się, co to znaczy w praktyce.
U mnie – minus trzysta złotych za wrzesień. Jedna klasa pojechała na dwudniową wycieczkę, dziecko z zajęć rewalidacyjnych zachorowało. Nie miałam na to wpływu, przygotowałam się jak zawsze, a jednak we wrześniu dostałam o 300 zł mniej. Mimo że byłam wtedy w szkole, gotowa do pełnienia swoich obowiązków.
To tak, jakby lekarzowi ucięto pensję, bo jeden z zapisanych pacjentów się nie pojawił w przychodni, chociaż lekarz czekał na niego w gabinecie. Absurd, który staje się normą.
Idealizm kosztuje – dosłownie
Więc tak, może rzeczywiście „okradam własne dzieci”. Ale nie z pieniędzy, tylko z czasu, spokoju i energii, które mogłabym im poświęcić po pracy. Bo zamiast odpocząć, szukam promocji na papier i drukuję jeszcze jedną kartę pracy, jeszcze jedną grę, jeszcze jedną szansę, żeby szkoła nie była tylko obowiązkiem, ale miejscem, w którym dziecko chce być.
I kiedy ktoś mi mówi, że nauczyciele mają za dobrze, mam ochotę zaprosić go do pokoju nauczycielskiego. Niech usiądzie przy biurku, policzy godziny spędzone na papierologii, na rozmowach z rodzicami, na nadrabianiu braków po nieobecnych uczniach. A potem niech spojrzy na pasek z pensją – ten, na którym brakuje 300 zł za lekcje, które się nie odbyły, choć ja byłam gotowa, przygotowana i obecna.
Bo to właśnie jest dzisiejsza szkoła. Pełna ludzi, którzy chcą dobrze, a system uczy ich, że idealizm kosztuje – dosłownie.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Koniec wycieczek szkolnych do kin i muzeów? Wszystko przez 1 decyzję MEN