Wakacje na Mazurach to jakaś pomyłka. Po 4 dniach pakowałam nasze torby
„Dzieci liczyły na przygodę, ja chciałam odpocząć od miasta. A potem przypłynęli inni i rozwalili nam wakacje” – pisze do nas Karolina. Właśnie wróciła z Mazur. I już wie, że są wakacje, po których trzeba wziąć jeszcze jeden urlop – na dojście do siebie.

Miało być bajkowo: kanapki z pasztetem, skakanie do wody i pierwsze żagle z dziećmi. Bez hotelu, bez telewizora, z dala od ekranów. Śniadania na kei, wieczory z herbatą w termosie, wspomnienia na lata. A ja po czterech dniach byłam gotowa wszystko rzucić i wracać do domu.
Zamiast szumu fal – dudniące basy
Jeśli ktoś mówi, że Mazury to cisza i „polskie Como”, to chyba nigdy nie nocował w porcie. I to w sezonie. Zamiast sznurów uderzających o maszt – techno, disco polo albo ludzie śpiewający przy gitarze o trzeciej nad ranem. Z głośników leciały „Majteczki w kropeczki”, a potem „Zabiorę nas” – choć ja marzyłam tylko o tym, żeby ktoś zabrał ich głośnik.
Na kei wylany alkohol, pety, tłum ludzi, dzieci biegające boso po śmieciach. Ktoś grillował, ktoś pił, ktoś krzyczał na psa. Co port, to festyn. Nikt nie spał – każdy „odpoczywał” na swój sposób. A my? Siedzieliśmy na jachcie, próbując wytłumaczyć dziecku, że pan z łódki obok nie jest zły, tylko po prostu znowu pijany.
Druga noc? Obok nas – urodziny w porcie. Balony, tort, DJ na kei. Trzecia noc? Pijackie karaoke. I nawet nie chodzi o to, że ktoś się dobrze bawił. Chodzi o to, że dziecko nie mogło zasnąć, a my leżeliśmy z otwartymi oczami, modląc się o ciszę. Bez skutku.
Wakacje na Mazurach. Portowe życie to nie bajka
Nie mieliśmy pecha. Po prostu tak wyglądają Mazury w sierpniu. Ja nie wierzyłam znajomym, gdy mówili o wiecznej imprezie. Ludzie palą grille obok łódek, krzyczą do siebie, party trwa do rana. Nikt nie sprząta, nikt nie przeprasza.
Tylko mój mąż ciągle próbował ratować sytuację: „Popłyniemy dalej, tam na pewno będzie spokojniej”. Płynęliśmy. I znów – ten sam hałas, inne twarze.
Mazury to przygoda? Tylko dla odpornych
Nie mam nic przeciwko żeglowaniu – mój mąż to uwielbia. Zrezygnował z tego, gdy urodziły się nasze dzieci, więc chciałam, żeby znowu poczuł frajdę. Nie wiedziałam tylko, że to wakacje głównie dla dorosłych. Dla tych, którym nie przeszkadza brak snu, dzieci biegające bez opieki, wymiotujący ludzie i tłok – w łazienkach, na pomoście i w portowych knajpach.
Syn zapytał, czemu wracamy tak szybko. Miałam jedno wytłumaczenie: bo chcę się wyspać. Zjeść kolację w spokoju. I nie denerwować się codziennie, że znów nie mamy gdzie zacumować, bo wszędzie trwa impreza.
Może kiedyś wrócę. Ale bez dzieci. We wrześniu. Po sezonie. I tylko z książką. Bo owszem, Mazury są piękne. Ale tylko wtedy, gdy nikogo tam nie ma.
Zobacz też: Na polskich kempingach rządzą dzieci. „Biegały z młotkiem, a rodzice biesiadowali w najlepsze”