Wakacje w Grecji miały być jak sen, a czułam się jak w reality show. Nigdy nie zapomnę tej kolacji
Kinga inaczej wyobrażała sobie wakacje all inclusive. Miało być spokojnie i na poziomie. Jednak już pierwsza kolacja z innymi gośćmi wystarczyła, by zrozumiała, że all inclusive to wyzwanie nawet dla emocjonalnych twardzieli.

„Pierwszy dzień był naprawdę obiecujący. Piękna plaża, ciepłe morze, greckie jedzenie. Dokładnie to, czego potrzebowaliśmy” – wspomina Kinga, mama 6-letnich bliźniaków. Cała rodzina poleciała do Grecji z nadzieją na trochę spokoju i błogie lenistwo.
Jeszcze przy śniadaniu wszystko wyglądało idealnie. Czar prysł dopiero przy kolacji, a dokładnie w okolicach bufetu. Atmosfera szybko zrobiła się gęsta, a to, co działo się potem, zapamiętają na długo. Przeczytajcie ich historię, która ostatnio wleciała do naszej skrzynki.
Wczasy all inclusive to nie przelewki
Hej,
Od miesięcy marzyłam o tych wakacjach. Po męczącym roku Grecja miała być naszym azylem – słońce, morze i święty spokój. Dzieci też nie mogły się doczekać. Wybraliśmy hotel z opcją all inclusive, żeby niczym się nie przejmować. Plan był prosty: od rana leżymy przy basenie i wcinamy frytki do oporu. Wszystko miało być idealnie i był aż do kolacji. To wtedy robiło się nieprzyjemnie.
Przy szwedzkim stole ludzie zachowywali się, jakby od tego zależało ich życie – dosłownie walczyli o jedzenie. Kto pierwszy dopadnie ostatni kawałek baklawy, kto zdobędzie porcję musaki, kto wygra wyścig po świeżutkiego arbuza. Z każdą kolejną kolacją robiło się tylko gorzej. Kłótnie między dziećmi, pary rzucające się do gardeł, niemowlaki płaczące, bo cała rodzina zajada smakołyki, a przed nimi same kluchy....
Dzieci nie chciały chodzić same po jedzenie
Raz widziałam kobietę, która odsunęła obcego chłopca od bufetu, żeby zabrać ostatnie nuggetsy. Po prostu wolała zrobić coś takiego, zamiast poczekać 5 minut na świeżą partię. A ja nie wierzyłam własnym oczom.
Przez cały tydzień czułam się jak widz, a może i uczestnik, jakiegoś emocjonalnego show. A przecież nie po to tam przyjechałam. Ja chciałam spokoju. Chciałam usiąść z dziećmi przy stoliku, porozmawiać, pośmiać się. A zamiast tego siedzieliśmy w hałasie i dusiliśmy się w cudzych emocjach. Moje dzieci też to odczuły. Kajtek nagle zrobił się cichy. Za to Jurek cały czas się mnie trzymał, nie chciał sam chodzić po jedzenie.
Nie chce walczyć przy bufucie
Wtedy zrozumiałam coś ważnego. Nieważne, jak piękny jest hotel, ile ma gwiazdek i jakie widoki rozciągają się z okna. Jeżeli atmosfera nie sprzyja odpoczynkowi, to żadne luksusy tego nie wynagrodzą. Czasem lepiej usiąść na plastikowym krześle w małej tawernie, zjeść prosto, ale w spokoju i uśmiechu, niż przeżywać stresujące „uczty” wśród ludzi, którzy zdają się walczyć o przetrwanie przy bufecie.
Nie wiem, czy wrócę do tego hotelu. Ale do Grecji – na pewno. Tym razem inaczej, może z przyczepą. Tam będziemy się kisić we własnym sosie.
Pozdrawiam Was,
Kinia
Zobacz też: Nigdy więcej all inclusive w Turcji. „Z Mielna wróciłabym bardziej wypoczęta”