Widziałam to codziennie na plaży. Pokolenie ring lightów wychowuje się na naszych oczach
Leżeli obok nas – śliczni, opaleni, wystylizowani. Z telefonem w ręku i kadrem w głowie. Pokolenie ring lightów dorasta, a my… przyglądamy się temu z ręcznika.

To miały być spokojne wakacje. Bez maili, bez ciśnienia, bez scrollowania. Nad polskim morzem, z dziećmi, z książką, z lodami, z falami i piaskiem. Ale nie mogłam oderwać wzroku. Bo dzień po dniu, tuż obok nas, rozgrywał się spektakl nowego pokolenia. Pokolenia ring lightów. Pokolenia, które przyszło nad morze nie po to, by się wykąpać, tylko po to, żeby dobrze wyglądać na zdjęciu.
Stylizacje były dopracowane do perfekcji. Biżuteria w stylu Y2K, koralikowe naszyjniki, topy z Zary, duże okulary i błyszczące usta. Do tego perfekcyjna poza – noga lekko zgięta, palce skierowane w dół, broda uniesiona. Ktoś z boku podawał telefon. Ktoś poprawiał włosy. Ktoś sprawdzał światło.
Oni nie są online. Oni SĄ online
To już nawet nie jest tak, że oni coś wrzucają na Instagrama czy TikToka. Oni wrzucają siebie. W całości. I co najważniejsze – robią to non stop. Kiedyś sesja zdjęciowa była czymś wyjątkowym. Dziś jest codziennością. O każdej porze dnia, w każdym miejscu. Śniadanie? Musi być „aesthetic”. Lody? Tylko z odpowiedniego kąta. Zachód słońca? Bez zdjęcia się nie liczy.
Nie oceniam. Serio. Raczej obserwuję z rosnącym zaciekawieniem, czasem z rozbawieniem, czasem z niepokojem. Bo w tym nowym świecie "ładnie wyglądać" często znaczy więcej niż „dobrze się bawić”. A „mieć content” wygrywa z „mieć wspomnienie”.
Kadry zamiast wspomnień?
Zastanawiam się, co zostanie im z tych wakacji. Czy będą pamiętać zapach smażonej ryby z budki obok? Czy przypomną sobie, jak piasek parzył stopy, a gofry były tak słodkie, że aż bolały zęby? Czy zapamiętają rozmowę, śmiech, cichy zachwyt nad muszlą?
A może zapamiętają tylko siebie – uśmiechniętych na zdjęciu, idealnie ustawionych w złotej godzinie, z hasztagiem #beachvibes? Prawdziwe życie coraz częściej dzieje się poza kadrem – tylko że nikt nie chce już tam być.
Czy to my ich tego nauczyliśmy?
Bo może prawda jest taka, że to nie ich wina. Może to my – dorośli – pokazaliśmy im ten świat. Świat, w którym filtr to norma, a lajki to waluta. Świat, w którym mama przerywa rozmowę z dzieckiem, żeby nagrać rolkę. Tata krzyczy „nie ruszaj się!”, bo właśnie ustawił idealne ujęcie na relację.
Może to nie „oni są tacy”, tylko „oni widzą nas”. I naśladują. Z jeszcze większym zaangażowaniem, z jeszcze lepszą techniką, z jeszcze większym uzależnieniem od potwierdzenia: „jesteś okej, dobrze wyglądasz, masz wartość”.
To nie tylko nastolatki
Najmłodsze dzieci też już to czują. Pozują, zanim zrozumieją dlaczego. Proszą o zdjęcie, zanim nauczą się pisać. Mówią: „zrób mi TikToka” tak, jak kiedyś mówiliśmy: „pobaw się ze mną”.
Patrzę na mojego czteroletniego synka, który wraca z plaży i mówi: „mamo, pokaż, jak wyszedłem”. I łapie mnie za serce.
Może jednak warto zejść z kadru?
Może nie chodzi o to, żeby w ogóle nie robić zdjęć. Ale żeby nie żyć tylko dla nich. Może warto przypomnieć dzieciom, że wakacje są po to, by się spocić, pobrudzić, pogubić klapki i zgubić czas. Że nie trzeba być „ładnym”, tylko „szczęśliwym”. I że nie musimy codziennie być treścią.
Czasem lepiej być po prostu – razem. Bez filtra. Bez retuszu. Bez lajków. I wtedy dzieją się rzeczy, które zostają na zawsze.
Zobacz także: